91,4 FM :: Pelplin
94,2 FM :: Szymbark
97,1 FM :: Chojnice

Kalendarz

Dzisiaj: Sobota, 23.11.2024 r.
Imieniny: Adela, Felicyta, Klemens

- Patron Dnia: Święty Bernardyn ze Sieny, propagator Imienia Jezus-

Reformator zakonu franciszkańskiego, wielki propagator Imienia Jezus – pisze ks.
Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia
Watykańskiego.

20 maja wspominamy św. Bernardyna ze Sieny (1380-1444),
prezbitera. Kanonizował go Papież Mikołaj V w 1450 r. Jego relikwie znajdują się w
kościele św. Bernardyna w L’Aquila. Jest patronem kaznodziejów i chorych na płuca.
Bernardyn urodził się 8 września 1380 r. w Massa Marittima k. Sieny. Wcześnie osierocony
przez rodziców, wychowywany był przez krewnych, którzy pomogli mu zdobyć
wykształcenie. Po ukończeniu studiów z prawa i teologii, zapisał się do „Bractwa Maryi”,
którego celem było osobiste uświęcenie, opieka nad pielgrzymami i posługiwanie chorym.
Spełniając z gorliwością swoje obowiązki, zaraził się podczas epidemii i cudem uniknął
śmierci. Po wyzdrowieniu rozdał swój majątek i wstąpił do franciszkanów, podejmując z
czasem próbę zreformowania zakonu w duchu pierwotnej reguły. Najbardziej dał się jednak
poznać jako kaznodzieja, który głosząc Słowo Boże przeszedł wzdłuż i wszerz Italię.
Gdziekolwiek się pojawił, gromadziły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich
pomieścić. Przemawiał więc na placach, a owocem jego kazań było odrodzenie życia
religijnego, liczne nawrócenia i powołania. Ulubionym tematem jego nauk była cześć dla
Imienia Jezus (to on rozpropagował symbol IHS – Jezus Zbawcą ludzi).
Z kazania „O chwalebnym Imieniu Jezus” św. Bernardyna: „Imię Jezus jest chwałą
kaznodziejów. Ono sprawia, że chwalebnym się staje zarówno słuchanie, jak i głoszenie
Bożego słowa. Skąd bowiem, jeśli nie dzięki głoszeniu Jezusa rozprzestrzenia się po całym
świecie tak szybkie i jasne światło wiary? Czyż blaskiem i wonnością tego Imienia i nas
samych nie pociągnął Bóg do swego przedziwnego światła? (…) Trzeba nam zatem głosić to
Imię, aby świeciło, a nie pozostawało w ukryciu. Nie może być jednak głoszone zbrukanym
sercem i nieczystymi wargami. W wybranym naczyniu należy je przechowywać i stamtąd
wydobywać (...) Albowiem jak po zapaleniu ognia w celu oczyszczenia pól, giną suche i
bezużyteczne chwasty, jak po rozproszeniu ciemności promieniami wschodzącego słońca
kryją się złodzieje, tak głosząc (Imię Jezusa) ginie niewiara, rozpraszają się błędy i jaśnieje
prawda”. (kazanie 49, rozdz. 2, fragm.)
W czym tkwiła siła jego kazań? Na pewno bardziej niż słowa działało na słuchaczy jego
świadectwo, jego wyrzeczenia i modlitwy. W swoim przepowiadaniu odwoływał się często do
rozumu („Największym przyjacielem diabła jest ignorancja”! – powtarzał), ale przede
wszystkim odwoływał się do ludzkiego serca. Wiedział, że wiara jest relacją osobową,
dialogiem z żywym Bogiem, a nie intelektualną spekulacją.
Poza tym, słuchacze doskonale wyczuwali, że za kierowanymi do nich słowami stoi ktoś,
komu naprawdę na nich zależy, ktoś, kto naprawdę ich kocha. Dlatego nie obrażały ich
drobne przytyki, których nie brakowało w kazaniach. Trzeba pamiętać, że trwały one
niekiedy cztery godziny! Gdy skupienie słuchaczy słabło i zaczynali między sobą rozmawiać,
w różny sposób przywoływał ich uwagę. Pewnego razu wyciągnął z kieszeni kawałek
papieru: „Posłuchajcie listu, który dzisiaj rano otrzymałem” – zawołał, a gdy nastała cisza,
dodał: „O, niewdzięczni! To kawałek listu, jest dla was ważniejszy, niż Słowo Boże”?! Innym
razem gorzko zauważył: „Gdy moi słuchacze nudzą się i ziewają, wystarczy, że powiem
jedno słowo przeciwko kapłanom lub prałatom, a natychmiast budzą się drzemiący i
zadowoleni zapominają o chłodzie i głodzie”.
Najbardziej krytyczny był jednak wobec samego siebie. Ilekroć mówił o Ojcach pustyni czy o
św. Franciszku, podziwiał ich posty, umartwienia, i pytał: „Jak oni to robili? Ja tak nie
potrafię”.
Duszpasterskie sukcesy św. Bernardyna nie wszystkich jednak napawały radością.
Wielokrotnie oskarżany o głoszenie herezji, musiał tłumaczyć się przed sądami.
Oczyszczonemu z zarzutów trzykrotnie proponowano biskupstwo. Za każdym razem
odmawiał. Miał duży dystans do siebie. „Gdy człowiek dobiega sześćdziesiątki – mawiał –
zaczyna maleć i staje się krzywy. Jego oczy łzawią, głowa chyli się ku ziemi, głuchnie i
niedowidzi”. Rzeczywiście, wyniszczony ciągłymi postami i wieloletnią pracą, z biegiem
czasu zapadał na coraz więcej chorób. Dokuczały mu kamienie w nerkach, reumatyzm i
choroby żołądka. I chociaż każda z tych chorób wystarcza na ogół, aby człowiek stał się
drażliwy i zamknięty w sobie, Bernardyn znosił je wszystkie z przykładną cierpliwością, a gdy
wychodził na ambonę i zaczynał przemawiać, wstępowała w niego młodzieńcza energia i
apostolski zapał. Św. Bernardyn ze Sieny zmarł 20 maja 1444 r. w San Silvestro k. L’Aquila.
Powiedział ktoś, że kazanie powinno być jak koncert, symfonia. Powinno mieć temat,
rozwinięcie, rytm, dynamikę, pauzy i zawieszenia, punkt kulminacyjny, dysonanse, a
wreszcie zakończenie, kodę i oklaski… Nie wiemy jak mówił św. Bernardyn: nie zachowały
się nagrania z jego kazaniami. Nie wiemy więc jaką miał barwę głosu, jak stawiał akcenty, na
jakim przemawiał tonie. Jedno wszakże wiemy: na pewno był to „koncert”, prawdziwie Boska.

W Wigilię Uroczystości Zesłania Ducha Świętego 18 maja odbyło się w Pelplinie Diecezjalne Forum Duszpasterskie „U źródła łaski”.

Lęborski Klub Przyjaciół Pomorskiej Drogi św. Jakuba zaprasza na pięcioetapowe pomorskie Camino. Łącznie trasa będzie miała 105 km, co upoważnia do uzyskania "Composteli", czyli certyfikatu pielgrzyma "Caminowicza".

W piątek, 17 maja 2024 roku w Kinie Sokół w Starogardzie Gdańskim odbył się jubileusz 50 - lecia Państwowej  Szkoły Muzycznej I stopnia w Starogardzie Gdańskim.

W kościele katolickim przeżywamy dziś, 16 maja Święto św. Andrzeja Boboli, prezbitera i męczennika.

Apostoł Pińszczyzny, za jego namową król Jan Kazimierz ogłosił Matkę Bożą Królową

Polski – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i

Radia Watykańskiego. 16 maja obchodzimy święto św. Andrzeja Boboli (1591-1657),

prezbitera i męczennika, od 2002 roku drugorzędnego Patrona Polski. Beatyfikował go

Papież Pius IX, a kanonizował Pius XI. Jego relikwie znajdują się w warszawskim

kościele jezuitów.

Andrzej Bobola urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie k. Sanoka w rodzinie

szlacheckiej. W roku 1611 wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Wilnie, gdzie odbył studia

filozoficzne i teologiczne. Z zapisków jego przełożonych dowiadujemy się, że jako

młodzieniec miał charakter trudny i porywczy, jednak dzięki wytrwałej pracy nad sobą stał się

uosobieniem dobroci i łagodności.

Wyświęcony na kapłana (1622 r.) pracował w Nieświeżu, Wilnie, Warszawie i innych

miejscowościach. Wszędzie dał się poznać jako natchniony kaznodzieja i gorliwy

duszpasterz, który nie tylko odważnie głosił wiarę katolicką, ale śpieszył także z pomocą

chorym i biednym. Całkowicie oddany Bogu i Maryi (to m.in. pod jego wpływem król Jan

Kazimierz ogłosił Matkę Bożą Królową Polski), w ostatnim okresie swego życia działał jako

misjonarz w okolicach Pińska. Swoim nauczaniem, modlitwą i pokutą (odżywiał się

najczęściej chlebem i wodą) zdołał tam pozyskać dla Kościoła katolickiego bardzo wiele

dusz. Z tego powodu, już za życia, nazywano go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”, oraz

„apostołem Pińszczyzny”.

Z encykliki „Invicti athletæ Christi” Papieża Piusa XII, wydanej z okazji 300-lecia śmierci św.

Andrzeja Boboli: „Jego życie jaśniało blaskiem prawdziwej wiary. Płonął wielkim

umiłowaniem Boga i bliźniego. Gdy tylko mógł, spędzał długie godziny przed Najświętszym

Sakramentem i wedle sił wspierał wszelką nędzę i wszelkie potrzeby. Nic zatem dziwnego,

że ten bojownik Chrystusa, wyróżniający się takimi przymiotami ducha, tyle zdziałał, i że jego

praca apostolska przyniosła tak wiele zbawiennych owoców. Nie szczędził sił w głoszeniu

prawdziwej wiary, sam tą wiarą żył i za nią oddał w ofierze swe życie. Przerazić może

wspomnienie okrutnych cierpień, które zniósł nieustraszony w wierze polski męczennik, a

świadectwo przez niego złożone zalicza się do najszlachetniejszych pośród tych, które sławi

Kościół”.

Istotnie, apostolskie sukcesy Andrzeja Boboli wywołały wobec niego nienawiść innowierców.

Jak była wielka dowiadujemy się z opisu jego męczeństwa. 16 maja 1657 r. do Janowa

Poleskiego, gdzie akurat przebywał, wpadli Kozacy. Nie uciekał przed nimi, choć przyjaciele

przygotowali mu w lesie kryjówkę. Najpierw zdarto z niego sutannę, a potem przywiązano do

słupa i biczowano, usiłując zmusić do wyparcia się rzymskiego wyznania. „Jestem kapłanem

katolickim – odpowiadał – urodziłem się w katolickiej wierze i w tej wierze chcę umrzeć”.

Wybito mu zęby, wyrwano paznokcie, a z gałęzi wierzbowych upleciono koronę, na wzór

Chrystusowej. „Jestem kapłanem katolickim...” – powtarzał. Zawleczono go do rzeźni i

rozciągnięto na stole: na plecach wycięto mu nożem ornat, na głowie tonsurę, a krwawiące

rany posypano plewami. Nie mogąc znieść jego wołania: „Jezu”, „Jezu”, odcięto mu język,

wargi i nos, i powieszono głową na dół, cały czas naigrawając się z niego. Pomimo tortur,

wciąż jednak żył, jakby wzywając do opamiętania. Na próżno. Drgające w konwulsjach ciało,

opuszczono wreszcie na ziemię i podcinając mu gardło, zakończono jego mękę.

Równie tragiczne jak życie Andrzeja Boboli były losy jego relikwii, które mimo upływu

wieków, zachowały się w dobrym stanie. W roku 1922, po otworzeniu trumny, bolszewicy

najpierw zdarli z męczennika ornat, a następnie, uderzali nim o ziemię, przekonani, że się

rozpadnie. Nie rozpadł się, a jego kult jeszcze się umocnił. Relikwie postanowiono więc

zniszczyć, ale uratowała je szalejąca w Rosji klęska głodu. Za przesłane przez Watykan

zboże, zgodzono się je przekazać Stolicy Świętej. W zaplombowanym wagonie, z 2

zaznaczeniem, by relikwie nigdy nie trafiły do Polski, wysłano je do Rzymu. Na skrzyni

umieszczono napis: „Cenna statua, dar dla Muzeum Watykańskiego”.

W roku 1920, gdy od wschodu szła sowiecka nawała, a nad Polską pojawiło się widmo

niewoli i okrutnych prześladowań, arcybiskup Warszawy, ks. kardynał Aleksander Kakowski

zarządził za wstawiennictwem bł. Andrzeja Boboli nowennę, a relikwię jego ręki kazał nieść

w procesji po ulicach Warszawy. W ostatnim dniu nowenny armia polska odniosła nad

bolszewikami wielkie zwycięstwo, zwane popularnie „cudem nad Wisłą” w 1920 r.

 

Ks. Arkadiusz Nocoń / vaticannews.va/pl

Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Pelplińskiej zaprasza młodych mężczyzn, którzy rozpoznają w sobie powołanie do kapłaństwa, do rozpoczęcia formacji i studiów
w pelplińskim seminarium, które jest częścią Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

13 maja, mijają 43 lata od zamachu na Jana Pawła II. W zbiorach Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie znajduje się „niemy świadek" tych wydarzeń. To wykonany metodą słomkową, z ziaren pszenicy, gorczycy i kukurydzy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Do Rzymu – jako dar dla Ojca Świętego - przywieźli go pielgrzymi z wielkopolskich Kościan, którzy byli świadkami zamachu na papieża Polaka.
To wyjątkowy eksponat. - Był w tym bardzo ważnym i tragicznym momencie na placu Św. Piotra, miał być też darem dla papieża - mówi Izabela  Górnicka z Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie, działającego w strukturach Watykańskiej Fundacji Jana Pawła II.
Na obrazie widnieją litery SOS znane marynarzom jako wzywanie pomocy. Na odwrocie napis: "Wspieraj Maryjo Ojca Świętego". Będą one symboliczne w tej historii.

Oczekiwanie

13 maja 1981 roku był ciepłym dniem. Na placu św. Piotra czekali pielgrzymi z Kościan ubrani w tradycyjne stroje  ludowe. Papamobile z Janem Pawłem II pojawiło się kilka minut po 17-tej. Słyszalne były owacje i okrzyki pielgrzymów. Ojciec święty błogosławił zebranych. Kiedy schylił się, aby objąć półtoraroczną dziewczynkę,  wóczas 23-letni MehmetAlli Agca wyjął  pistolet i oddał z bliskiej odległości strzały w Jana Pawła II. - Padły dwa strzały, większość przebywających na placu wpadła w dezorientację, popłoch - przytacza historię tragicznego dnia Izabela Górnicka z Ośrodka Badan i Studium Pontyfikatu JP2 w Rzymie.

S.O.S. do nieba

Z relacji świadków zdarzenia wynika, że w pewnym momencie w niebo wzbiły się spłoszone gołębie. Wśród modlących się był także ojciec Kazimierz Przydatek (Radio Watykańskie) – to on stanął przed mikrofonem i zakomunikował, że papież został ranny – mówi Izabela Górnicka. 

Jedna z kul przeszła przez brzuch, ale ominęła aortę. Druga zraniła dłoń i ramię papieża. Pielgrzymi modlili się, był płacz i łzy. Ojciec święty trafił do kliniki Gemelli, gdzie lekarze operowali go przez 6 godzin. Ale wierni pozostali na placu. - W pewnym momencie pielgrzymi z Kościan zwrócili uwagę na pusty tron, na którym miał zasiąść papież. Postanowili umieścić na nim obraz Matki Boskiej. Napis S.O.S. - czyli wołanie o pomoc - był w tej sytuacji bardzo wymowny. Wokół polskich pielgrzymów gromadzą się pielgrzymi z całego świata krzycząc „Polacco! Polacco!".  - Wszystkim towarzyszyły silne emocje, płacz, wzruszenie i modlitwa – opowiada Górnicka.

Obraz jak ołtarz

Wieczorem, tego samego dnia wydarzyła się kolejna nietypowa sytuacja. Podmuch wiosennego wiatru zrzucił kościański obraz, a zebrani dostrzegli napis na jego odwrocie „Wspieraj Maryjo Ojca Świętego". - Jedna z pielgrzymujących pomyślała wtedy, że to dobry znak. Po północy pielgrzymi usłyszeli, że zakończyła się operacja i stan Jana Pawła II jest stabilny, jest nadzieja na ocalenie. Dopiero wówczas plac św. Piotra zaczął pustoszeć, a jednymi z ostatnich którzy go opuścili byli właśnie pielgrzymi z Kościan – mówi Izabela Górnicka. - To była dla nich niedokończona pielgrzymka, bo już nie mieli ochoty zwiedzać Rzymu, czuli wielki smutek. To były lata 80-te XX wieku, czasy PRL i zdobycie środków na taki wyjazd było nie lada wyzwaniem – dodaje.

Powrót świadków

Po dwóch latach pielgrzymi – po zbiórce pieniędzy – wrócili do Rzymu.  - W sali Klemeńtynskiej na Watykanie 20 listopada 1983 roku wręczyli Ojcu Świętemu album upamiętniający ową przerwaną audiencję. Padły wówczas słowa „byliśmy w czasie zamachu", a papież odpowiedział „Naprawdę musieliście się za mnie bardzo gorąco modlić, skoro po raz kolejny możemy się spotkać" – opowiada Górnicka.

Ta wzruszająca historia ma jeszcze jeden wątek. Do ramy obrazu, w dolnej części, dołączono tarczę z wymodelowanym ze słomki Białym Orłem w koronie. - Korona została doklejona dopiero po przekroczeniu polskiej granicy. Pielgrzymi obawiali się, że orzeł w koronie nie zostanie przepuszczony - mówi Górnicka.

Korona nie zachowała się w muzealnych zbiorach. Można jednak oglądać wykonany przez anonimowych artystów obraz z Kościan. Obraz, który był świadkiem tragicznych wydarzeń z 13 maja 1981 roku. Obraz, którego przesłanie okazało się być symboliczne, a nawet może uchodzić za element cudu.

Zamachowiec 

13 maja 1981 roku na placu św. Piotra strzelał zbiegły z więzienia turecki terrorysta Mehmet Ali Agca. Schwytany przez wiernych został oddany w ręce policji. Ağca urodził się nieopodal Malatyi w Turcji. Związany był z Ruchem Wyzwolenia Narodu Tureckiego (RWNT) – lewicową organizacją terrorystyczną, która miała powiązania z bułgarską i sowiecką bezpieką. Historycy wskazują, że po zamachu komunistyczne służby próbowały zacierać ślady. Zaangażowane w ten proceder były służby bułgarskie, wschodnioniemieckie i sowieckie. Proces Mehmeta Alego Agcy rozpoczął się w Rzymie 20 lipca 1981 roku. Został skazany na dożywocie. 27 grudnia 1983 roku Agcę odwiedził w więzieniu w Rzymie Jan Paweł II, wybaczając mu.

W czerwcu 2000 roku zamachowiec został ułaskawiony przez ówczesnego prezydenta Włoch Carlo Azeglio Ciampiego. Został przekazany Turcji, gdzie odbywał karę za zabójstwo dziennikarza. 


KUL

W Niedzielę Wniebowstąpienia Pańskiego 12 maja 2024 roku odbyły się główne uroczystości odpustowe na Kalwarii Wielewskiej. Mszy Świętej przewodniczył biskup Pelpliński Ryszard Kasyna.