Abp Jędraszewski: Kościół niesie wolność poprzez prawdę (wywiad)
Dlaczego Jan Paweł II winien zostać „doktorem Kościoła”, o swym stosunku do osób LGBT +, o znaczeniu nauczania papieża Franciszka oraz o ekologii i jej miejscu w nauczaniu Kościoła – mówi abp Marek Jędraszewski w wywiadzie dla KAI. - Kiedyś Kościół w Polsce był postrzegany jako przestrzeń autentycznej wolności, a dziś może być przestrzenią prawdy, która niesie wolność – konstatuje metropolita krakowski.
Abp Marek Jędraszewski, w 3 lata po swym ingresie na Wawelu mówi, że jego priorytetem jest troska o to, „aby chrześcijańska wiara, której jesteśmy spadkobiercami w Polsce od ponad 1050 lat jeszcze bardziej się pogłębiała”. Zauważa jednak, że pod tym względem jako Polska „znajdujemy się w jakimś momencie krytycznym”, w którym „ludzie zaczynają tracić jasne kryteria, pozwalające odróżnić prawdę od fałszu”. Dodaje, że pragnie podążać śladami nauczania Jana Pawła II. - Nie wolno mi patrzeć na świat inaczej, niż tak jak on to robił – deklaruje.
Abp Jędraszewski analizuje także kwestię nowych trendów i ideologii obecnych we współczesnym świecie. Pytany o swój stosunek do osób LGBT odpowiada, że „tak jak każdy inny człowiek są oni dla mnie braćmi” a skoro jest kapłanem i biskupem, nie zwalnia to go z obowiązku troski o ich zbawienie. Przypomina jednak, że elementem misji Kościoła jest ostrzeganie przez nowymi ideologiami. Mówi też o ekologii. - Nie ulega wątpliwości, że wszyscy – jako ludzie, a zwłaszcza jako chrześcijanie – jesteśmy odpowiedzialni za świat i za środowisko naturalne – zauważa. Wyjaśnia, że ekologia może być terenem współpracy z innymi wyznaniami a także z judaizmem. Krytycznie postrzega natomiast „ekologizm”, będący nurtem, który „neguje Boga i zadania, jakie Bóg powierzył człowiekowi wobec dzieła stworzenia”.
Pytany czy papież Franciszek dąży do zmiany bądź liberalizacji doktryny Kościoła, odpowiada, że „podejrzenia Franciszka o chęć zmiany doktryny wysuwane są częstokroć po to, aby wykreować nowe podziały i napięcia w Kościele, a prowadzić to ma do wyhamowania tego apostolskiego dynamizmu, o który apelował Jan Paweł II”. Arcybiskup podziela wiarę, że „działalność Franciszka pozostaje pod głęboką asystencją Ducha Świętego”.
-------------------------------------------------
A oto pełen tekst rozmowy z abp. Markiem Jędraszewskim, metropolitą krakowskim:
Marcin Przeciszewski (KAI): Zbliża się 100-lecie urodzin św. Jana Pawła II. Na początek pytanie osobiste. Ksiądz Arcybiskup żyje w domu metropolitów krakowskich, gdzie żył i pracował Karol Wojtyła, modli się w kaplicy, gdzie został on wyświęcony. Jak Ksiądz Arcybiskup to przeżywa, co odczuwa?
Abp Marek Jędraszewski: Rzeczywiście, trudno tutaj nie oddychać atmosferą Jana Pawła II, ale także kard. Adama Sapiehy. Był on wielką postacią Kościoła, kimś kto miał olbrzymi wpływ na kształtowanie się przyszłego papieża. Zaczęło się to zwłaszcza od czasu, kiedy Karol Wojtyła jako kleryk przebywał w domu arcybiskupów krakowskich, gdyż właśnie w nim mieściło się tajne seminarium duchowne. Alumni mieli okazję do niemal codziennego kontaktu z kard. Sapiehą. Tutaj też w swej domowej kaplicy kard. Sapieha 1 listopada 1946 r. wyświęcił diakona Karola Wojtyłę na kapłana.
Trudno tu żyć i pracować bez świadomości duchowej obecności Karola Wojtyły – bez świadomości tych pięknych, wspaniałych lat, które tu spędził, najpierw jako młody alumn, a następnie jako arcybiskup i kardynał krakowski. Także bez świadomości tego, że jako papież Jan Paweł II przebywał tutaj podczas swych pielgrzymek do Polski, a z okna znajdującego się tuż obok salonu błogosławił i rozmawiał z młodzieżą. Rok temu, z okazji 40. rocznicy wyboru kardynała Wojtyły na papieża, okno to zostało wypełnione piękną mozaiką.
Natomiast w moim tutejszym mieszkaniu urządziłem swoją prywatną kaplicę dokładnie w tym pokoju, który kiedyś był sypialnią kard. Wojtyły. Mówi się tutaj, że kiedy rano wstawał z łóżka, to podchodził do okna i błogosławił Kraków, tak jak później błogosławił Rzym z okna Pałacu Apostolskiego. W tej kaplicy, w obecności relikwii krwi Jana Pawła II, znajduję moją przestrzeń dla modlitwy i osobistej medytacji.
KAI: Czy ta duchowa, wyczuwalna obecność Jana Pawła II dodaje skrzydeł Księdzu Arcybiskupowi i jest dla niego inspiracją?
- Czuję, że nie wolno mi patrzeć na świat inaczej, niż tak jak on to robił.
KAI: To znaczy jak? Czy się to udaje Księdzu Arcybiskupowi?
- Nie mnie to osądzać. Jan Paweł II z wielkim otwarciem i ogromną wrażliwością patrzył na sprawy człowieka, rodziny, małżeństwa, dzieci nienarodzonych. Podobnie wielka była jego wrażliwość na życie społeczne, na sprawy Ojczyzny i Kościoła w Polsce. Jan Paweł II był niezwykłym ucieleśnieniem tych wielu wrażliwości – i to wszystko tworzyło w nim jedną, wielką, prawdziwie harmonijną całość. Nie ośmielam się z nim porównywać, ale wiem, że będąc tutaj, muszę to dzieło kontynuować na miarę zarówno moich możliwości, jak i Bożych natchnień. Jest to wielkie zobowiązanie.
KAI: George Weigel nazywa Jana Pawła II „Wielkim” i twierdzi, że jego nauczanie będzie wyznaczać kierunki pracy Kościoła przez co najmniej 50 lat. Czy zgadza się Ksiądz Arcybiskup z tą tezą?
- Zgadzam się, by nazywać go Wielkim i sam to zresztą często czynię. Wcześniej było trzech papieży, którym nadano ten tytuł: Leon I Wielki, Grzegorz I Wielki i Mikołaj I Wielki. Warto podkreślić, że tytuł ten został im nadany nie przez Kościół hierarchiczny, tylko przez Lud Boży. Kimś takim jest i Jan Paweł II – co do tego nie mam żadnej wątpliwości. A to dlatego, że tak wiele wniósł on do doktryny Kościoła i do budowania relacji Kościoła ze światem.
KAI: Jego niezwykłe gesty i inicjatywy w relacjach ze światem czy innymi religiami są znane. A w jakich obszarach – zdaniem Księdza Arcybiskupa – Jan Paweł II wzbogacił doktrynę Kościoła?
- Podczas rozmowy z kard. Joachimem Meisnerem Jan Paweł II powiedział kiedyś, że chciałby przejść do historii jako papież rodziny. Rzeczywiście, w tej dziedzinie wniósł on duży wkład, szczególnie w sferze doktryny moralnej Kościoła odnośnie do życia małżeńskiego i rodzinnego. Przecież – jeszcze zanim został papieżem – kard. Wojtyła był istotnym inspiratorem encykliki Pawła VI „Humanae vitae”. Bez tej encykliki Kościół mógłby pójść w zupełnie innym, naprawdę niedobrym kierunku.
Kard. Wojtyła wraz z grupą swych bliskich współpracowników, duchownych i świeckich, przygotowywał wtedy Pawłowi VI materiały w sprawie opracowywanej przezeń encykliki nt. małżeństwa i prokreacji. Rzucały one nowe światło na kwestie odpowiedzialnego rodzicielstwa, szanując znaczenie wolnego wyboru małżonków przy równoczesnym sprzeciwie wobec antykoncepcji. Były to materiały, które pomogły Pawłowi VI w podjęciu ostatecznej decyzji o ogłoszeniu encykliki „Humanae vitae” w takim kształcie, w jakim ją znamy od ponad 50 lat.
Nie zapominajmy, że Paweł VI – upominając się tak wyraźnie o życie nienarodzonych i wyrażając sprzeciw wobec antykoncepcji – naraził się światu idącemu w zupełnie innym kierunku. Naraził się także wielu środowiskom w samym Kościele, domagającym się akceptacji dla antykoncepcji. Do momentu publikacji „Humanae vitae” Paweł VI był często nazywany „papieżem otwartym”, czy też „papieżem soborowym”, ale od jej ogłoszenia w 1968 r. zaczął być ostro, nieubłaganie krytykowany, i to zwłaszcza przez te same środowiska, które go dotąd głośno wychwalały. W drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku studiowałem w Rzymie. Pamiętam, że wtedy na ulicach Wiecznego Miasta były liczne plakaty, rozwieszane przez Partito Radicale, lewicową partię mającą za swój symbol pięść z różyczką. Na tych plakatach były karykatury Pawła VI z tą właśnie pięścią, która zbliżała się do jego oka i boleśnie je podbijała. Kard. Wojtyła doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo Paweł VI cierpiał z powodu tych ataków. Jako papież był jednak absolutnie przekonany, że jego pontyfikat musi iść również tą samą drogą, gdy chodzi o doktrynę Kościoła odnoszącą się do życia małżeńskiego. Dobrze wiedział, jakie cierpienie przyjmuje także na siebie. A jednak nigdy nie zwątpił w słuszność swojej postawy, a sprawy rodziny i małżeństwa traktował jako priorytet.
Jeśli mówimy o wkładzie Jana Pawła II w kształtowanie doktryny Kościoła, trzeba również podkreślić jego troskę o człowieka, jego wrażliwość na każdą ludzką osobę, jego zmagania o ochronę jej godności i praw. Są to centralne wątki nauczania Jana Pawła II, obecne już w pierwszej jego encyklice „Redemptor hominis”. Jan Paweł II mówił tam wyraźnie, że to właśnie „człowiek jest drogą Kościoła”.
Nie możemy zapominać, że źródła tej postawy i takiego myślenia Jana Pawła II znajdowały się tutaj, w Krakowie, w środowiskach, z którymi się spotykał i które były mu szczególnie bliskie. Jeśli chodzi o szacunek dla życia od chwili jego poczęcia, to warto wspomnieć o wpływie, jaki wywarła na niego bł. Hanna Chrzanowska, którą znał osobiście, czy później Wanda Półtawska, z którą przyjaźnił się do końca życia. Wrażliwość na człowieka wyrastała może i stąd, że Karol Wojtyła tak wcześnie stracił matkę – miał wtedy zaledwie 9 lat. Natomiast w wieku 12 lat przeżył śmierć starszego brata, Edmunda, który jako młody lekarz, pielęgnując chorych w szpitalu w Bielsku, zmarł zaraziwszy się śmiertelnym wirusem. Potem przyszła druga wojna światowa. Młody Karol Wojtyła widział, jak okupanci niemieccy traktowali ludzi. Przeżywał Holokaust w cieniu Auschwitz, które znajduje się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów stąd.
Karol Wojtyła był głęboko przekonany, że prawdę o godności człowieka należy głosić zawsze i wszędzie, gdyż został on stworzony na Boży obraz i Boże podobieństwo. Godność tę w sposób ostateczny i najwyższy potwierdził Jednorodzony Syn Boży poprzez tajemnicę swego Wcielenia. W skoncentrowaniu się na obronie godności osoby ludzkiej i jego praw z pewnością ułatwiła biskupowi, a potem kardynałowi Wojtyle konfrontacja z marksizmem na ziemi polskiej, dla którego jednostka – mówiąc językiem Majakowskiego – była „zerem” i „bzdurą”.
KAI: Jan Paweł II pozostawił po sobie bardzo ciekawy – jeśli można tak powiedzieć – model Kościoła. Kościoła przywiązanego do ortodoksji a zarazem otwartego na dialog ze światem; Kościoła zaangażowanego w dialog ekumeniczny, międzyreligijny i w dialog z niewierzącymi. Czy Kościół w Polsce realizuje dziś ten model, czy nie idzie w jakimś innym kierunku?
- Często dziś głosi się hasła otwartości Kościoła, krytykując go, że jest zbyt zamknięty na to nowe, które niesie ze sobą świat. A jednocześnie zapomina się o tym, że Jan Paweł II wyznaczył pewien sposób otwarcia Kościoła na świat, któremu powinniśmy pozostawać wierni. Chodziło mu przede wszystkim o ogromny dynamizm ewangelizacyjny. Dla niego najważniejszą sprawą było głoszenie Chrystusa na wszystkich areopagach świata, co nieugięcie, wręcz heroicznie czynił od samego początku, od słynnej homilii podczas Mszy świętej inaugurującej jego pontyfikat w dniu 22 października 1978 roku. Dla niego najwyższą prawdą o człowieku był sam Chrystus. Dlatego też w imię Jego Ewangelii ostrzegał przed cywilizacją śmierci, przed ideologiami skierowanymi przeciwko małżeństwu i rodzinie, przed zagubieniem wartości w systemie demokratycznym, w czym widział, i słusznie, zalążki nowych form totalitaryzmu. Nawet w ostatnich latach i miesiącach swego życia, kiedy był już ciężko chory, głosił Chrystusa swoim cierpieniem. W ten sposób pisał, jakże wymowną, swoją ostatnią encyklikę.
Podobnie jak my dzisiaj, Jan Paweł II spotykał się z wieloma wewnętrznymi problemami w Kościele. Ale to go nie paraliżowało. Nie zatrzymywał się na nich, ale podejmował je z odwagą. Boję się, że u nas dziś, w niektórych kręgach, jest za wiele skupienia wokół problemów dotykających samego Kościoła, co może sprawić, że zabraknie nam sił, by podjąć najważniejsze dla niego sprawy. Trudne problemy, oczywiście, są, nie chcę ich bynajmniej minimalizować. Co więcej, uważam, że trzeba je z odwagą i w prawdzie rozwiązywać. Ale Kościół istnieje przede wszystkim po to, aby głosić Chrystusa. Czy dla apostołów problem zdrady Judasza nie był ważny? Był ważny – i oni otwarcie się z nim zmagali. Każda Ewangelia pisze przecież o Judaszu. Ale ostatecznie nie są to Ewangelie o Judaszu i jego haniebnej zdradzie, ale jedna wielka Ewangelia, czyli Dobra Nowina o Jezusie Chrystusie i dokonanym przez Niego dziele Zbawienia i Odkupienia. Kościół nie może zatrzymać swej refleksji na sobie samym. Koncentrujmy więc przede wszystkim uwagę na głoszeniu Chrystusa na wszystkich areopagach i skrzyżowaniach tego świata, bo właśnie to jest zasadniczą misją Kościoła. Temu ma też służyć szeroki program Nowej Ewangelizacji, tak silnie promowany przez Pawła VI, Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka.
KAI: Czy można zaryzykować tezę, że papiestwo nigdy w nowożytnej historii nie cieszyło się tak wielkim autorytetem jak za czasów Jana Pawła II?
- Od czasu upadku Państwa Kościelnego w 1870 r. to z pewnością Jan Paweł II wyniósł autorytet papiestwa na niespotykany dotąd poziom. A dokonał tego, idąc szlakiem swoich wielkich poprzedników. Proszę zauważyć, że wszyscy papieże XX stulecia – za wyjątkiem Piusa XI – to osoby wyniesione do chwały ołtarzy: święci lub błogosławieni. Z kolei Pius XI był papieżem, który miał odwagę jasno przeciwstawić się obydwom totalitaryzmom: nazistowskiemu i komunistycznemu. A ponadto ustanowił święto Chrystusa Króla jako przeciwwagę dla ateistycznych, wręcz neopogańskich tendencji, by z ludzi robić nowych, absolutnych władców świata: führerów bądź genseków. Pewnie za jakiś czas powróci myśl, aby również i jego wynieść do chwały błogosławionych i świętych Kościoła.
KAI: Polski episkopat – wobec zbliżającej się rocznicy stulecia urodzin – podjął inicjatywę, aby Ojciec Święty przyznał Janowi Pawłowi II tytuł „Doktora Kościoła”. Jak to Ksiądz Arcybiskup uzasadnia?
- Doktor Kościoła to, po pierwsze, nauczyciel. Ktoś, kto nie tylko wzbogaca doktrynę Kościoła, ale kto ma autorytet nauczycielski. W przypadku Jana Pawła II było i jedno i drugie. Bardzo mocno inspirował teologię, zwłaszcza gdy chodzi o problemy człowieka, jego godności i praw, seksualności, małżeństwa, rodziny. A także w zakresie zmagań o pokój. Wspomnijmy chociażby jego protesty po wybuchu wojny w Iraku. Był w tych wszystkich dziedzinach inspiratorem. Z kolei autorytet, jakim się cieszył, sprawiał, że jego nauczanie było powszechnie szanowane, pomimo wielu sprzeciwów.
Dowodem tego był jego pogrzeb. Wzięli w nim udział wszyscy wielcy tego świata, jedynie poza prezydentem Rosji. A z pewnością nie wszyscy spośród nich byli entuzjastami tego, czego nauczał. Jednakże autorytet, jakim się powszechnie cieszył, sprawił, że uważali, iż w momencie ostatniego z nim pożegnania, trzeba po prostu być na Placu św. Piotra.
KAI: W kinach wyświetlany jest film o dwóch papieżach, jego autorzy próbują przeciwstawić papieża Benedykta papieżowi Franciszkowi. Podobnie dzieje się przy innych okazjach. Czy rzeczywiście Franciszek dąży (w sposób mniej lub bardziej ukryty) do zmiany, liberalizacji doktryny Kościoła, jak zarzucają mu przeciwnicy?
- Podejrzenia Franciszka o chęć zmiany doktryny wysuwane są częstokroć po to, aby wykreować nowe podziały i napięcia w Kościele. Prowadzić to ma do wyhamowania tego apostolskiego dynamizmu, o który apelował Jan Paweł II. Tymczasem gdy spojrzymy na ważne autorytety w dzisiejszym Kościele – myślę o papieżu Benedykcie, ale także o kard. Robercie Sarahu – widzę, że wyrażając swoje zatroskanie o Kościół, zawsze deklarują wielkie zaufanie do Urzędu Piotrowego, który dziś pełni papież Franciszek. Głęboko wierzą, że jego działalność pozostaje pod głęboką asystencją Ducha Świętego. Ja podzielam tę wiarę.
KAI: Ksiądz Arcybiskup stał się w ubiegłym roku obiektem silnej krytyki medialnej, szczególnie w dwóch kwestiach: ideologii LGBT+ oraz ekologii. Postarajmy się może przez chwilę do tego powrócić, starając się wyjaśnić jeszcze raz stanowisko Księdza Arcybiskupa i Kościoła w tych kwestiach. Są to bowiem sprawy niezmiernie ważne zarówno dla tożsamości kulturowej Europy, wychowania młodego pokolenia, jak i przyszłości naszej planety.
- Mamy do czynienia z nową formą ideologii, znacznie bardziej zawoalowanej i używającej bardziej subtelnych środków niż w przypadku komunizmu, który znamy z czasów PRL. Ostrzeganie przed tego rodzaju niebezpieczeństwami zagrażającymi wiernym jest elementem misji, której Kościół nie może się wyrzec.
KAI: Jak można opisać tę ideologię? Społeczeństwo czy nawet duża część Ludu Bożego z jej istnienia nie zdaje sobie sprawy?
- Wizja rozwoju społeczeństwa, które głoszą te ideologie, neguje, po pierwsze, Boga i transcendencję człowieka, po wtóre jest materialistyczna, a po trzecie chce zbudować nową, świetlaną, utopijną przyszłość. U podstaw tej ideologii leży szalona koncepcja wolności, zakładająca, że ze wszystkiego, „co nas krępuje” i co ogranicza indywidualną wolność, powinniśmy się za wszelką cenę wyzwolić. Powinniśmy się zatem wyzwolić z tradycyjnie rozumianych struktur społecznych, z rodziny opartej na małżeństwie kobiety i mężczyzny, ale także z naszej tożsamości płciowej, która rzekomo nie jest wcale dziełem natury, a równocześnie Bożym darem, lecz wytworem kultury.
Te elementy łączą ją z ideologiami XX wieku. Jej propagatorzy są przekonani, że – skoro jest to droga prosto prowadząca do szczęścia całej ludzkości – to mają prawo walczyć o nią za wszelką cenę, „per fas et nefas”, wszelkimi dostępnymi sobie środkami.
Jeśli chodzi o korzenie takiego myślenia, to na pewno trzeba wskazać na heglizm, a następnie na marksizm. A właściwie trzeba by sięgnąć do nurtu, który powstał jeszcze przed Heglem, do filozofii Fichtego, który mówił, że to świadomość stwarza przedmiot.
KAI: Czyli jako jednostki ludzkie możemy się dowolnie wykreować?
- Jeszcze całkiem niedawno nie podejrzewałem, że pojawi się jakaś doktryna, według której można kreować swoją płeć. Odwołałbym się tutaj do filozofii Jeana-Paula Sartre’a i Simone de Beauvoir. Sartre mówił – i na tym polegała jedna z głównych tez jego egzystencjalizmu – że nie ma czegoś takiego, jak ludzka natura, która od strony metafizycznej jest czymś trwałym w człowieku. Za każdym bowiem razem, gdy dokonujemy wolnego wyboru, stajemy się kimś nowym, negując to, czym byliśmy jeszcze przed chwilą. Simone de Beauvoir odniosła tę doktrynę do stawania się kobietą. Często cytuje się jej słowa: „Nie rodzimy się kobietami – my się nimi stajemy”. Dlatego przez wielu uznawana jest ona za matkę teorii gender. W programie rewolucji społecznej formułowanym przez środowiska LGBT odnaleźć można wszystkie te elementy.
KAI: A tymczasem wydawało się, że rok 1989 będzie oznaczał koniec ideologii...
- Wtedy można było odnosić takie właśnie wrażenie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że będziemy dotkliwie cierpieć na skutek tego, co się nie dokonało w kulturze i w polityce na Zachodzie. Po zakończeniu drugiej wojny światowej wprawdzie potępiono niemiecki hitlerowski nazizm, natomiast nie potępiono jeszcze bardziej zbrodniczego marksistowskiego bolszewizmu. Tymczasem ten marksistowski nurt nie tylko przetrwał, ale i wewnętrznie okrzepł, by doprowadzić do tego, co dzisiaj nazywamy „rewolucją 68 roku”. Dla nas rok 1968 kojarzy się przede wszystkim z wystąpieniami studentów w Warszawie i w innych miastach uniwersyteckich w obronie wolności kultury czy też z sowiecką inwazją przeciwko „Praskiej Wiośnie”. Natomiast na Zachodzie była to najbardziej radykalna rewolucja obyczajowa, jaką można było sobie wyobrazić, która pozostawiła trwałe, bardzo negatywne skutki w europejskiej kulturze.
Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w 1968 roku został uruchomiony pewien proces, który Antonio Gramsci określił jako „marsz przez instytucje”. Chodziło o to, żeby neo-marksistowska obyczajowa ideologia dotarła najpierw do miejsc, w których kształtowany jest człowiek – do szkół i uniwersytetów, a potem żeby rozlała się ona na inne dziedziny życia społecznego. Właśnie w ten sposób miało się zmienić ideowe oblicze tego świata. Nawet nie zauważyliśmy tego, co Jan Paweł II napisał w swej ostatniej książce „Pamięć i tożsamość” z 2005 r., kiedy mówił o kolejnej ideologii, być może jeszcze bardziej niebezpiecznej dla człowieka niż bolszewizm.
KAI: A mianowicie?
- Papież mówił tam o rewolucji obyczajowej związanej z próbą redefinicji małżeństwa i rodziny, o związkach homoseksualnych, którym usiłuje się przyznać prawo do adopcji dzieci. Już wtedy nazywał to „ideologią zła”, „w pewnym sensie głębszą i ukrytą, usiłującą wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie”. Chciał nas przed tym przestrzec i do tego przygotowywać, choć znajdował się niemal na łożu śmierci. Nie dostrzegliśmy wtedy tych papieskich słów, a przynajmniej ich proroczej wagi.
Dziś kwestionuje się prawo do sprzeciwu ze strony Kościoła przeciwko tym ideologiom, twierdząc, że nie ma żadnej ideologii gender i LGBT, a „zły Kościół” dyskryminuje osoby o odmiennej orientacji płciowej. Na tym polega subtelna strategia charakterystyczna dla tych środowisk. Jeśli ktoś ośmieli się skrytykować program rewolucji kulturowej środowisk LGBT, to nie podejmuje się z nim żadnej merytorycznej dyskusji, lecz natychmiast oskarża się go o „piętnowanie” czy „wykluczanie” osób homoseksualnych. To jest jedno wielkie nieporozumienie.
Niedawno, w związku z przyznaniem mi Nagrody im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego, o. profesor Dariusz Kowalczyk z rzymskiej Gregoriany niezwykle trafnie zauważył: „Współczesne ideologie, jak gender, LGBT, skrajny feminizm, aborcjonizm, antyludzki ekologizm głoszą, że nie są żadnymi ideologiami, a jedynie stawaniem po stronie dyskryminowanych, domaganiem się poszanowania praw każdego człowieka, praw zwierząt itd. To trochę tak, jakby Lenin i Stalin przekonywali, że nie szerzą żadnej ideologii, a jedynie domagają się poprawy losu uciemiężonych chłopów i robotników”. Prawda zaś była taka, że po wojnie bojówki zetempowskie tropiły nieprawomyślnych profesorów, doprowadzając do tego, że byli oni pozbawiani prawa nauczania. Tak było na przykład w przypadku słynnego profesora Władysława Tatarkiewicza, oskarżonego m.in. przez młodego Leszka Kołakowskiego. Dzisiaj – jak dobrze wiemy – podobne rzeczy dzieją się na polskich uniwersytetach, gdzie profesorów stawia się przed sądy dyscyplinarne za to, że przekazują zdroworozsądkową prawdę o człowieku, rodzinie i małżeństwie.
KAI: Księdzu Arcybiskupowi postawiono zarzut, że opowiada się przeciwko osobom homoseksualnym, że wyklucza je i piętnuje. Jaki więc jest stosunek Księdza Arcybiskupa do osób LGBT?
- Tak jak każdy inny człowiek są oni dla mnie braćmi. A skoro jestem kapłanem i biskupem, nie zwalnia to mnie z obowiązku troski o ich zbawienie, a zatem z obowiązku głoszenia moralnej nauki Kościoła. Powróćmy do tego, czego uczy nas Pan Jezus. Nigdy nie potępiał On człowieka, a grzesznikom okazywał szacunek. Nie znaczy to jednak, że nie widział ich grzechu i nie wzywał ich do nawrócenia. Przykładem tego jest słynna scena z jawnogrzesznicą. Żądano od Niego, aby ją potępił, gdyż została pochwycona na cudzołóstwie. Tymczasem Pan Jezus jej nie potępił. Jednakże bynajmniej nie stwierdził, że nie popełniła złego czynu. Powiedział przecież do niej wyraźnie: „Idź i nie grzesz więcej!”. Taka sama jest dzisiaj – i musi być – postawa Kościoła wobec ludzi przekraczających Boże przykazania, także wobec osób głoszących ideologię LGBT. Szanujemy człowieka, ale równocześnie wzywamy go do nawrócenia. Dotyczy to absolutnie każdego człowieka, mnie osobiście również. Ufność w Boże miłosierdzie nie przesłania świadomości popełnionego grzechu.
Odwołam się do „Zapisków więziennych” kard. Wyszyńskiego, w których opisuje on swoją reakcję na śmierć Bolesława Bieruta, człowieka, który walczył z Kościołem i poważnie skrzywdził samego prymasa, skazując go na internowanie. Kiedy kard. Wyszyński dowiedział się – przebywając w Komańczy – że w Moskwie umarł Bierut, to mu po raz kolejny przebaczył, a następnego dnia odprawił Mszę św. w intencji jego zbawienia. Zrobił to pomimo tego, a może właśnie dlatego, że Bierut – aresztując kardynała – zaciągnął na siebie ekskomunikę. Modlił się o to, aby Dobry Bóg spojrzał na niego miłosiernym okiem.
KAI: A teraz kwestia ekologii. Czy mógłby Ksiądz Arcybiskup wyjaśnić to nieporozumienie, które wybuchło po wywiadzie w Telewizji Republika?
- Nie ulega wątpliwości, że wszyscy – jako ludzie, a zwłaszcza jako chrześcijanie – jesteśmy odpowiedzialni za świat i za środowisko naturalne. W Księdze Rodzaju czytamy, że kiedy Bóg stwarzał świat, to widział, że było to dobre. A kiedy stworzył człowieka, to zauważył, że było to bardzo dobre. Zachwycił się zatem stworzonym przez siebie światem. Również dla nas Dzieło Stworzenia powinno też być źródłem zachwytu. Jeżeli Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, to zawarł w tym także obowiązek, by człowiek potrafił się tym światem zachwycać, ale i właściwie się o niego troszczyć.
Ekologia, pojmowana jako zatroskanie o właściwe miejsce człowieka na Ziemi i o ochronę Ziemi, jest niejako naturalnym obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wyraźnie przypomniał nam to papież Franciszek zarówno w encyklice „Laudato sì”, jak i w Orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Pokoju. Mówił w nim o potrzebie nawrócenia ekologicznego, które polega na właściwych relacjach z Bogiem, z drugim człowiekiem i ze stworzeniem.
Jednakże tak właśnie rozumianą ekologię, pojmowaną jako wezwanie do troski o środowisko stworzone przez Boga, należy odróżnić od ekologizmu, będącego nową formą ideologii. Znowu mamy do czynienia z nurtem, który neguje Boga i zadania, jakie Bóg powierzył człowiekowi wobec dzieła stworzenia. W Piśmie Świętym jest wyraźnie napisane: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Adam jest kimś, kto nazywa zwierzęta, a więc nad nimi panuje. Panowanie to związane jest z odpowiedzialnością. Człowiek zobowiązany jest zatem do odpowiedzialnej troski o naturę. Powinniśmy też wziąć na serio te Boże słowa, które mówią, że płodność, posiadanie dzieci – jest błogosławieństwem. To jest wizja człowieka i świata, którą głosi chrześcijaństwo i która jest także wizją głęboko zakorzenioną w judaizmie. Tymczasem ekologizm to wszystko kwestionuje.
KAI: Franciszek włącza ekologię do katalogu podstawowych zagadnień nauczania społecznego Kościoła...
- Wpisuje się tym w długą tradycję Kościoła. Papież nawiązuje tu do św. Franciszka z Asyżu, ale także do nauczania Jana Pawła II. Jest to ta sama nauka Kościoła, która mówi o stworzeniu świata z nicości po to, żeby było w nim miejsce także dla nas. Jest to miejsce naszego rozwoju i zatroskania o dobra, jakie otrzymaliśmy od samego Boga Stwórcy.
KAI: Podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan podkreślano, że ekologia może być też ideą ekumeniczną, prowadzącą do zbliżenia wyznawców różnych Kościołów chrześcijańskich.
- Z pewnością ekologia powinna łączyć wszystkich chrześcijan. Wyrastamy przecież z tej samej biblijnej tradycji. Ale jest to prawda, która może nas łączyć także z judaizmem. Bo przecież historia stworzenia świata zapisana została w Księdze Rodzaju, wspólnej chrześcijanom i żydom.
KAI: Jak widzi Ksiądz Arcybiskup miejsce Kościoła w Polsce dziś? Ubiegły rok był z pewnością związany z pewnym kryzysem wizerunkowym: kwestie związane z pedofilią, wykazywany w badaniach spadek publicznego autorytetu Kościoła, itd. Czy potrzebny jest jakiś „program naprawczy”, korekty stylu i metod działania?
- Owszem, był to rok trudny, choćby z tego względu, że został ujawniony bolesny problem pedofilii w naszym Kościele. Ale nie sądzę, że był to najtrudniejszy rok w perspektywie tego, co jeszcze nas czeka.
Priorytetem Kościoła w Polsce – także moim własnym – jest wielkie zatroskanie o to, aby chrześcijańska wiara, której jesteśmy spadkobiercami w Polsce od ponad 1050 lat jeszcze bardziej się pogłębiała. Zdaję sobie sprawę, że znajdujemy się w jakimś momencie krytycznym, kiedy nie tylko spada zaufanie do Kościoła, ale coraz więcej ludzi wydaje się poważnie zagubionych wobec tego ciśnienia ideologicznego, jakiemu są oni na co dzień poddawani. Ludzie zaczynają tracić jasne kryteria, pozwalające odróżnić prawdę od fałszu, czy dobro od zła. Jest to zjawisko, które sprzyja sekularyzacji. Nieco podobnie było w latach 1945 – 1956.
KAI: Dlaczego?
- Dla wielu ludzi doświadczających krzywd i niesprawiedliwości w Polsce międzywojennej, nowy porządek, który przychodził, łączył się z nadzieją większej sprawiedliwości społecznej. Wielu ludzi – poza zdeklarowanymi antykomunistami – w tamtych czasach uważało, że być może komuniści przesadzają w walce z Kościołem, ale w sferze społecznej głoszą słuszne hasła. Trzeba było dopiero długoletniego doświadczenia cierpienia i represji płynących z nowego systemu, aby ludzie zaczęli sobie uświadamiać skalę zakłamania władzy, która przybyła do Polski na radzieckich czołgach. Potrzeba też było narodowych rekolekcji w postaci Wielkiej Nowenny przed Millennium Chrztu Polski, żeby ludzie przejrzeli i zrozumieli, że prawdą o człowieku i o świecie jest to, co głosi Kościół. To właśnie w nim zaczęto odkrywać przestrzenie autentycznej wolności, to w Ewangelii widziano fundamenty nadziei dla siebie. To w świetle nauki Pana Jezusa przyjmowano nawet tak trudną prawdę jak ta, że nieraz trzeba pierwszemu prosić o przebaczenie – jak to było w przypadku słynnego „Orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich” z 1965 r.
Dzisiaj – nieco podobnie jak wtedy – spotykamy się z sytuacją, gdy nowe ideologie odwołują się do tkwiącego w każdym człowieku pragnienia wolności i pragnienia szacunku do każdego i nie dyskryminowania żadnego człowieka. Podobnie jak wtedy, stoi dziś przed Kościołem wielkie zadanie duszpasterskie, aby pokazać, że naprawdę wolni jesteśmy tylko wtedy, gdy jesteśmy z Chrystusem, w Jego Kościele. Choć ludzie Kościoła nieraz są słabi i grzeszni, to jednak jeśli pozostaniemy przy Chrystusie, możemy oddychać pełnią wolności. Kiedyś Kościół w Polsce był postrzegany jako przestrzeń autentycznej wolności. Dziś może być przestrzenią prawdy, która niesie wolność.
KAI: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Przeciszewski / Kraków