91,4 FM :: Pelplin
94,2 FM :: Szymbark
97,1 FM :: Chojnice

Kalendarz

Dzisiaj: Środa, 27.11.2024 r.
Imieniny: Ksenia, Walerian, Franciszek

Trwają Światowe Dni Młodzieży w Panamie. 

Na fanpage Diecezjalnego Duszpasterstwa Młodzieży można zobaczyć relacje fotograficzną. >>

Galeria zdjęć

Misjonarz z Panamy dla KAI: w Ameryce Środkowej możemy się uczyć odpowiedzialności za Kościół (rozmowa)
  
 
W Ameryce Środkowej, gdzie posługiwałem, spotkałem się z głęboką odpowiedzialnością ludzi świeckich za wspólnotę Kościoła. Myślę, że to jest coś, co może zainspirować młodych, którzy biorą udział w ŚDM w Panamie - mówi w rozmowie z KAI ks. Józef Gwóźdź, werbista, który przez 4 lata posługiwał w Panamie, jako jedyny w tamtym czasie misjonarz z Polski. Jest autorem dwóch książek: swoich wspomnień z Panamy oraz opowieści o patronach tegorocznego spotkania młodych, zatytułowanej: „Wołanie Boga. Patroni Światowych Dni Młodzieży w Panamie a rozeznawanie powołania”.
KAI: Księże Józefie, skąd pomysł napisania książki o patronach najbliższych ŚDM, jako tych, którzy pomagają zrozumieć ideę zakończonego niedawno Synodu Biskupów o młodzieży?

- Kiedy wyjeżdżałem z Panamy do Polski, ogłoszono patronów ŚDM i ktoś w Polsce poprosił mnie, bym coś o nich napisał. Poszedłem do księgarni w kurii, by zapytać, czy są jakieś publikacje im poświęcone. Okazało się, że nic nie było, więc zapaliła mi się lampeczka (śmiech). Wyjechałem z Panamy z takim pragnieniem w sercu. Zacząłem szukać materiałów: w Madrycie, w Polsce, w Panamie... Nie chciałem pisać suchych życiorysów, ale wydobyć te momenty, spotkania, sytuacje, które mogą zainspirować także dzisiejszych młodych.

Ja rozumiem patronów jako przyjaciół, których się wybiera, żeby pomagali „z Góry”, zwłaszcza w tych kwestiach, w których nie jesteśmy sobie w stanie sami poradzić. Dlatego spotkanie z patronem jest dla mnie doświadczeniem duchowym: poprzez tego świętego Bóg może dotrzeć do mojego serca. I do takiego spojrzenia na patronów ŚDM chciałem zaprosić młodych, także poprzez moją książkę. Oni pokazują, jak radzić sobie z różnymi zmaganiami, tymi, o których była mowa podczas Synodu, ale też wieloma innymi, którymi żyje każdy młody człowiek.

KAI: Jakie to tematy?

- Przede wszystkim temat rozeznawania powołania, który tych młodych świętych doprowadził do Boga. Dlatego ŚDM i Synod, to zaproszenie dla młodych ludzi, zwłaszcza tych, którzy stoją wobec podejmowania decyzji, czasem takich, które dotyczą całego ich życia. I wcale nie mam na myśli jedynie pójścia do zakonu, czy seminarium, aczkolwiek są młodzi, którzy potrzebują zdać sobie sprawę, że Pan Bóg powołuje ich do takiej misji. Ja jednak myślę szerzej: o powołaniu do bycia z Bogiem, do przeżywania naszego życia tak, by była ona budowaniem relacji miłości z Bogiem.

Najważniejszym patronem jest wg mnie Maryja: jej zawierzenie Bogu, gotowość do pójścia za Jego głosem: ona miała swoje plany na życie, pokochała Józefa, a potem, gdy w to jej życie wkroczył Pan Bóg, rozpoznała Jego głos i była gotowa zrezygnować swoich planów.

Każdy święty ŚDM patron ma coś ważnego do powiedzenia. Zakolegowałem się ze św. Różą z Limy. Ona jest patronką takiej ciekawej formy życia: nie poszła do zakonu, ale żyjąc w świecie i pracując, prowadziła bardzo głębokie życie z Bogiem. To ciekawa osoba: młoda, piękna dziewczyna, która odkrywa Boga w swoim życiu i konsekwentnie podąża za tym odkryciem.

Pisząc tę książkę odkryłem też Jana Pawła II. On jako młody student poznał historię św. Brata Alberta i odkrył, że ten był artystą wysokiej próby, który oddał ubogim nie „cokolwiek” co mu zbywało, ale całe swoje życie. To była wielka inspiracja dla Jana Pawła II. On też miał swoje pasje, plany, wizje, ale pod wpływem tego świętego odkrył, że pasjonującą odpowiedzią na powołanie, jest dać całego siebie: swój czas, talenty, pasje.

Ciekawy jest też św. Juan Diego, który starał się „ominąć” Matkę Bożą i specjalnie chodził innymi drogami. A jednak Maryja wchodzi w jego życie i je przemienia. On świetnie pokazuje wahania młodego człowieka stojącego wobec powołania. Wobec tego, jaką drogę ma wybrać młody człowiek, który chce pozostać wierny swoim wartościom, przekonaniom, który odkrywa, do czego wzywa go Bóg. Powołanie jest przede wszystkim powołaniem do bycia z Bogiem i świadczenia o tym.

KAI: Przed powrotem do Europy towarzyszył Ksiądz początkom przygotowań do ŚDM w Panamie. Czy wg Księdza to spotkanie będzie przestrzenią do osobistego spotkania młodego człowieka z Bogiem – pomimo że mówi się o nim przez pryzmat wielkich liczb i światowych statystyk?

- Myślę, że pielgrzymi, którzy przyjadą tam z Polski, Europy, spotkają się z inną, bardzo prostą formą Kościoła. Podróżnik, Henryk Dąbrowski, który odwiedził wszystkie kraje świata gościł też u mnie na „mojej wyspie”, czyli w Bocas del Toro. Spędziliśmy tak piękny czas, przegadaliśmy pół nocy, a potem on napisał poruszającą rzecz na swoim blogu, że spotkał u mnie najbardziej ubogą katedrę w swoim życiu, a widział ich wiele na całym świecie.

I myślę, że także teraz pielgrzymi, którzy pojadą np. do Bocas, przeżyją szok. Mogą nie mieć pojęcia, że zwykły ubogi kościółek, który tam stoi, to katedra, czyli matka wszystkich innych kościołów w diecezji. To raz jeszcze przypomni nam, że Pan Jezus urodził się w stajni, a nie w pałacu. Na pewno te ŚDM będą inne od ostatnich. W centrum tego spotkania będzie Maryja, wskazująca na Jezusa. I doświadczymy tam Kościoła misyjnego.

KAI: Misyjny – czy to znaczy, że młodzi, którzy pojadą do Panamy być może sami poszukując Boga, zostaną postawieni w sytuacji, w której będą musieli innym o Nim opowiadać?

- Raczej misyjny, to znaczy prosty, malutki, bez dobrze zorganizowanych struktur. Tam diecezja jest wielkości naszego dekanatu w Polsce.

KAI: To jak wyglądała np. Księdza diecezja – Bocas del Toro?

- W naszej diecezji było ok. 80 tys. ludzi. Teren był rozległy. Moja parafia, to był archipelag, złożony z 51 wysp, na terenie których mieszkało 16 tys. ludzi. Było tam 11 kaplic do których pływałem i katedra na największej wyspie. Chrześcijaństwo przyszło tam od morza, bo to była jedyna droga dotarcia do tych terenów. Droga przez dżunglę została wybudowana dopiero 15-20 lat temu. Nasz Kościół pojawił się tam 200 lat później, niż wspólnoty protestanckie. Dlatego nasza misyjność polega też na tym, że posługujemy wśród ludzi, którzy już słyszeli o Chrystusie, o Bogu, o Biblii... Ale sakramenty, Matka Boża – to dla wielu tematy nowe. Myślę, że samo doświadczenie bycia gospodarzy z pielgrzymami, to będzie ważne świadectwo.

KAI: Czy Panamczycy czekają na to spotkanie? Mam na myśli nie członków komitetu organizacyjnego, ale zwykłych mieszkańców.

- Na pewno cieszy się cały Kościół katolicki. W Panamie system jest taki, że w każdej parafii jest pastoral juvenil – duszpasterstwo młodzieżowe – które regularnie się spotyka, modli, działa. Raz w roku organizują największe w kraju spotkanie młodzieży. Wówczas do Chitre, przyjeżdża 10 tys. młodzieży. To dużo, jak na ten kraj. I oni się cieszą.

Ale, tak, jak i w Polsce są i tacy, którzy są nieprzychylni, straszą, albo wypominają, że to spotkanie zapewne organizowane jest z ich podatków. Część polityków chce pokazać to spotkanie w odpowiednim dla siebie świetle. Jednak znaczna większość tych opinii jest pozytywna.

KAI: Czy możemy powiedzieć, że Panama to kraj katolicki? Wiemy, że Kościołowi niezwykle sprzyja prezydent Juan Carlos Varela, ale jacy są mieszkańcy?

- Zdecydowanie, to jest kraj katolicki. Większość mieszkańców Panamy, to katolicy, choć w ostatnich latach przetacza się fala kryzysu: napływ sekt, grup, które posługują się Biblią, żeby dzielić ludzi i na nich zarabiać, ale myślę, że to przeminie.

KAI: Polscy pielgrzymi wrócą z Panamy po kilku tygodniach, Ksiądz wrócił stamtąd po kilku latach pracy. Czy ten czas zmienił Księdza patrzenie na Kościół, czy to po prostu rozdział zamknięty?

- Panama nie jest zamkniętym rozdział, bo wciąż należę do środkowoamerykańskiej prowincji mojego zgromadzenia i tam chciałbym wrócić. Piszę w Rzymie doktorat w obszarze duchowości kapłańskiej:o jednym z argentyńskich biskupów, który pracował tam w niezwykle trudnym czasie zamieszek, kiedy zaginęło 30 tys. studentów. Szukały ich matki, babcie, nikt nie chciał im pomóc, ze strachu, bo wiadomo było, że studenci zostali zabici. I ten biskup był jednym z niewielu, którzy mieli odwagę pomóc tym rodzinom, wysłuchać ich. Był pierwszym biskupem swojej diecezji, robił wiele z tego, o czym dziś mówi papież Franciszek: sam bardzo często się identyfikował z Dobrym Pasterzem, który dosłownie daje życie za owce. W wywiadach mówił, że kiedy wracał do domu i wysiadał z auta, żeby sobie bramę otworzyć, to nie wiedział, czy wróci do tego auta. Nie miał kierowcy, bo niczyjego życia nie chciał narażać.

Podobnych jemu biskupów było w sumie trzech. Jeden z nich będzie beatyfikowany wiosną tego roku. On posługiwał na prowincji i tam został zabity. Biskup, o którym ja piszę mieszkał w Buenos Aires i wielu mówi, że nie został zamordowany z obawy przed reakcją ludzi i możliwymi zamieszkami. To były czasy przed abp. Bergoglio.

KAI: O Kościele z tego regionu mówi się, że aby go zrozumieć, trzeba wpierw poznać sytuację geopolityczną Ameryki Środkowej i Południowej. Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć o regionie panamskim, żeby zrozumieć przesłanie, które płynie stamtąd przy okazji ŚDM?

- W tym regionie sytuacja mieszkańców, nawet rozwój Kościoła są bardzo różnorodne. Nawet w sąsiadujących z Panamą Kostaryce i Nikaragui te rzeczywistości różnią się od siebie. Historia Panamy naznaczona jest budową kanału, obecnością Amerykanów. Kostaryka, to kraj, w którym w latach 60. niesamowicie rozwinęła się edukacja i nastąpił rozwój gospodarczy. Z kolei Nikaragua zmagała się z bardzo krwawą wojną domową, komunizmem, socjalizmem. Z kolei Kolumbia to kraj niezwykle mocnego Kościoła, o wielu tradycjach i stabilnych strukturach.

Myślę, że w Panamie wielką rolę odgrywa to, że to w tym kraju rozpoczęła się ewangelizacja obu Ameryk. Ten duch misyjny do dziś inspiruje Panamczyków i połączony jest z największą w regionie różnorodnością etniczną i kulturową, która dla nich jest naturalnym elementem historii każdej rodziny. Sam Kościół do niedawna był tam jedną wielką diecezją, a podział administracyjny nastąpił dopiero w latach 80. To ma też wpływ na bliskie rodzinne relacje: to są młode wspólnoty.

KAI: Wspominał Ksiądz o Nikaragui, która jest wielkim nieobecnym tych ŚDM: na początku mieszkańcy tego kraju mieli organizować Dni w Diecezjach, ostatecznie, ze względu na trudną sytuację polityczną, musieli nie tylko zrezygnować z przyjęcia pielgrzymów, ale też zmagają się z tym, by swoją młodzież wysłać do sąsiedniej Panamy. Jak patrzeć na te sytuację?

- Dziwię się, że w mediach tak mało się mówi o sytuacji w tym kraju. Sam byłem w Nikaragui 8 lat i tam czułem się najlepiej ze wszystkich krajów, w których pracowałem, choć od wielu lat zmaga się z wieloma problemami. Podczas trzęsienia ziemi w 1972 r. zawaliła się tam cała stolica, zginęło wtedy 15 tys. osób. Całe lata osiemdziesiąte, to wojna domowa. Tych ludzi dotknęło ogromne cierpienie. Potem, podobnie jak my po wojnie, system socjalistyczny nie dawał pełnej wolności ani rozwoju gospodarczego. Choć mówi się o demokracji, to rządy, zwłaszcza w ostatnim roku, są niezwykle agresywne.

Przez kilka lat pracowałem w regionie Rio San Juan, na pograniczu Nikaragui i Kostaryki. To właśnie tam, w czasie wojny, uciekło i schroniło się wiele ludzi, którzy osiedlili się w tamtejszych oddalonych i niedostępnych górach. To było specyficzne miejsce i, chciałbym to mocno podkreślić, nie chcę na jego podstawie opisywać całego kraju.

W wioskach, to których dojeżdżałem spotkałem się z żywym Kościołem, który stanowili ludzie świeccy. Nie mając księży sami uczyli religii, organizowali kaplice. Każda z tych wiosek miała swojego świeckiego delegado de la palabra, który miał od biskupa misję przewodniczenia Liturgii Słowa. Oni głęboko wierzą w obecność Boga w Jego Słowie. Mimo biedy parafie i diecezji są tam lepiej zorganizowane, niż w sąsiednich krajach. Parafia, w której tam byłem, miała 54 wioski. Zbudował ją od podstaw mój poprzednik, irlandzki misjonarz. Mówiąc od podstaw mam na myśli nie tylko struktury, ale przede wszystkim wspólnotę ludzi. Każda wioska miała zorganizowaną katechezę, posługę wśród chorych, grupę liturgiczną, chór... Kiedy dojeżdżałem do kaplicy, a jeździłem tam na koniu przez las, bo nie było drogi, to już z odległości kilkuset metrów słychać było, że śpiewają i czekają. To żywy bardzo dynamiczny Kościół. Później pracowałem przez kolejne kilka lat na północy Nikaragui w parafii Palacaguina, położonej niedaleko granicy z Hondurasem. Tam był już zupełnie inny świat, piękne rozwinięte miejscowości i zorganizowane parafie o solidnych strukturach i tradycjach.

A wracając do obecnej sytuacji w tym kraju, jest ona niezwykle trudna. W ostatnich miesiącach zginęło tam podczas demonstracji ok. 600 studentów, do ludzi na ulicach strzelano, jak do kaczek. Teraz, ktokolwiek ma lub miał związki z opozycją, oskarżany jest o terroryzm i trafia do więzienia. Upada gospodarka, wielu ludzi uciekło z braku pracy i z powodu prześladowań. A jednak, pomimo całej tej trudnej sytuacji, jest to piękny kraj w zdecydowanej większości wspaniałych i szlachetnych ludzi o głębokich tradycjach.

KAI: Czy nie jest zatem tak, że od tych wspólnot możemy się dziś uczyć odpowiedzialności za Kościół?

- Myślę, że tak, choć nie chcę oceniać, bo nigdy nie pracowałem w Polsce. Ale często spotykam u nas ludzi, którzy wobec Kościoła mają jedynie oczekiwania. Wiele osób gotowych jest iść, wysłuchać, nawet „dać na tacę”, ale nie zaangażować się w jakiejś wspólnocie.

Tej odpowiedzialności za Kościół można się też uczyć w Panamie. Np. w Bocas del Toro, gdzie byłem, katechezy uczyli rodzice dzieci, którzy wcześniej przechodziły odpowiednią formację. Tam, posyłając dziecko na katechezę, musisz zatroszczyć się, żeby miał je kto uczyć. Nie przychodzi się „na gotowe”, tak, jak często u nas. To samo dotyczy przygotowania do sakramentów, np. do Pierwszej Komunii. U nas w Polsce zdarzają się spory o to, w jakim stroju dziecko ma pójść, a tam rodziny biorą na siebie odpowiedzialność za dwuletnią katechezę, jaką te dzieci wraz z rodzicami odbywają przed przystąpieniem do sakramentu. Wielu dorosłych odkrywa, że ich powołaniem jest właśnie bycie katechistą. Nikt nikomu za to nie płaci. A Pierwsza Komunia, to święto całej wspólnoty. Po mszy jest święto parafialne, zorganizowane przez rodziców.

KAI: Skoro tak duże jest zaangażowanie świeckich, to zapytam naiwnie: co w tym czasie robi ksiądz?

- To ja odpowiem na przykładzie moich ostatnich pięciu lat. Miałem 11 kaplic dojazdowych i katedrę w Bocas. A schemat zajęć rozpisany był na cały tydzień. Zacznijmy od wtorku: wypływałem w morze o 7.00 rano, wcześniej musiałem przygotować łódź, zatankować. Płynąłem kilka godzin morzem, niewielką łódką. Uderza ona o fale tak, jakbyś kilka godzin non stop jechał bez resorów po wyboistej drodze. Odwiedzałem dwie kaplice, gdzie odprawiałem msze. Wracałem ok. 16.00, wieczorem miałem biuro parafialne i zakrystie, bo nie stać mnie na sekretarza, ani kościelnego. O 19.00 miałem mszę w katedrze. Podobnie było w środę, choć płynąłem w inną stronę.

W czwartek organizowałem adorację od 7.00 do wieczora. Ten dzień spędzałem w kościele, bo chciałem, ale też dlatego, że nie było innego księdza. Bocas to duża turystyczna wyspa, gdzie przybywa wiele osób. Wiadomo było, że tego dnia katedra jest otwarta, można przyjść się wyspowiadać, czy porozmawiać. A ja też potrzebowałem tego czasu na modlitwę, innego, niż tylko modlitwa na morzu, po drodze. Z kolei piątek, to był czas na grupy modlitewne: młodzież, apostolstwo chorych itd. Sobota: spotkanie z katechistami i katecheza, a grup katechetycznych mieliśmy 8. Katechiści uczyli, ale cala ich stała formacja i koordynacja pozostawała na mojej głowie.

A w niedzielę 5 mszy, a jeśli był pogrzeb – to 6. W katedrze i na wyspach. Poniedziałek miałem wolny. Po to, żeby odespać, ale też żeby też załatwić potrzebne sprawy, np. w stolicy oddalonej o 600 km. Czasem latałem samolotem, czasem jeździłem autem – 8-10 godzin plus przeprawa promem. I tak cały tydzień.

KAI: Jak ma Ksiądz oczekiwania w związku z papieską wizytą w tej części świata? Czy będzie to raczej wzruszająca wizyta, bez głębszych konsekwencji, czy może jednak moment przełomowy?

- Spotkałem w Panamie bardzo wielu ludzi, którzy do dziś wspominają wizytę Jana Pawła II w 1983 r. Oni do dziś żyją tym, co powiedział, wspominają to spotkanie jako bardzo istotne. Myślę, że teraz będzie podobnie. I papież i ci młodzi pielgrzymi pokażą Panamczykom, także tym obok Kościoła, czym jest Kościół katolicki, jakie ma przesłanie, jak troszczy się o Słowo Boże, o wspólnoty, o biednych, młodych itd.

Ale co z tego wyniknie? Trudno prognozować. I u nas się mówi, że różnie to bywa z nauczaniem Jana Pawła II. Jestem jednak pełen optymizmu i wierze, że SDM w Panamie będą miały wielkie owoce w przyszłości.

KAI: Kiedy mówi się dziś, choćby w mediach, o nauczaniu Kościoła, dużo łatwiej skoncentrować się na kwestiach społecznych niż dogmatycznych, a jako powód często wymieniany jest przykład Kościoła Ameryki Południowej i Środkowej, gdzie tak wygląda recepcja wiary. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy w tych wspólnotach jest miejsce na mówienie o Sakramentach, prawdach wiary itp.?

- Mój pierwszy proboszcz, w Nikaragui, misjonarz z Irlandii, przez wiele lat bardzo był zaangażowany w społeczne działanie Kościoła. Przeżył trudne czasy w Argentynie w czasie junty. Był prowincjałem w Ekwadorze. A później pojechał do Nikaragui, gdzie trwała wojna. We wszystkich tych krajach doświadczył ogromnej niesprawiedliwości, biedy i cierpienia, które dotykały zwykłych ludzi. Cieszyłem się, że mogłem z nim pracować i uczyć się od niego. Mówił, że nie można było wtedy im opowiadać jedynie pięknych kazań czy teologicznych nauk, kiedy ci ludzie żyli w wielkiej niesprawiedliwości społecznej, często wśród prześladowania i ubóstwa. A obok niewielka grupka ludzi opływała w skrajne bogactwa wykorzystując tych biednych. Opowiadał, że spotykał się tam z Kościołem cierpiącym, w którym widział Chrystusa nie tylko w sakramentach, ale też w uczynkach miłosierdzia, rozumianych dosłownie.

Taki był kontekst ostatnich post soborowych dziesięcioleci prawie w całej Ameryce Południowej, który ukształtował nieco inaczej tamtejsze praktyki. Oczywiście sakramenty też zawsze były i są bardzo ważne, ale sprawy społeczne wymagały zdecydowanych reakcji duszpasterskich i często były priorytetowe. Dlatego dzisiaj ten Kościół może być tak właśnie postrzegany. Myślę, że dzięki takiemu doświadczeniu możemy się od nich wiele nauczyć.

KAI: Dziękuję za rozmowę.

azr (KAI) / Rzym
 
Katolicka Agencja Informacyjna