„Cyfrowa przepaść” i widmo destrukcyjnych ideologii.
W Stanach Zjednoczonych ukazała się właśnie książka pt. „Dorasta najgłupsze pokolenie. Od ogłupiałej młodzieży do niebezpiecznych dorosłych”. Jej autor, wykładowca akademicki Mark Bauerlein, już piętnaście lat temu głośno ostrzegał przed modelem opierania edukacji i wypoczynku dzieci na technologiach cyfrowych. Alarmował, że może przynieść to całej generacji milenialsów nieodwracalne szkody intelektualne.
Wówczas jego głos pozostawał osamotniony. W przestrzeni publicznej dominowała narracja, że dzięki ściślejszemu obcowaniu z mediami elektronicznymi młodzież zdobędzie umiejętności, które pozwolą jej lepiej poruszać się w świecie gospodarki informacyjnej XXI wieku. Naukowcy przekonywali, że dzięki nowym kompetencjom młodzi będą w stanie dotrzymać kroku superkonkurencyjnej, zglobalizowanej kulturze technologicznej.
Był to także czas, gdy eksperci przestrzegali przed pojawieniem się „przepaści cyfrowej”, a tym samym zaostrzeniem nierówności społecznych. Alarmowali, że jeśli dzieci z niezamożnych rodzin nie będą posiadały własnego komputera i stałego łącza do internetu, to staną się opóźnione względem swych bogatszych rówieśników, którzy dysponują zaawansowanymi urządzeniami i programami cyfrowymi. Brak dostępu do technologii informacyjnych miał ograniczać możliwości ubogich w zdobywaniu wiedzy, karierze akademickiej czy przygotowaniu do wykonywania przyszłej pracy. Dlatego też kładziono wówczas duży nacisk na modernizację szkół publicznych, wyposażając je w komputery i czyniąc internet jednym z podstawowych narzędzi szkolnych.
„Cyfrowa przepaść” między bogatymi i biednymi
Dziś już widać – jak pisze Bauerlein – że oparcie edukacji i wypoczynku młodzieży na technologiach cyfrowych przyniosło wiele negatywnych skutków, dotyczących np. delikatnej sfery psychiki. Okazuje się, że dwudziestoparolatkowie, którzy spędzili dzieciństwo wpatrując się w ekrany swoich telefonów komórkowych, bardzo często cierpią na samotność, nie mają poczucia sensu i celu życia, uważają się za niespełnionych w pracy i w domu. Wielu leczy się psychiatrycznie, popada w depresje, a nawet ma skłonności samobójcze.
Bauerlein wskazuje także na szkody w sferze intelektualnej. Otóż nie było do tej pory w Ameryce pokolenia, które tak często wypowiadałoby się pisemnie na tak wiele sposobów, jak obecni nastolatkowie w mediach społecznościowych, a zarazem nie było drugiej generacji, która by wypadała tak katastrofalnie w testach z czytania i pisania. Łatwość dostępu do internetu sprawiła, że zapamiętywanie faktów przestało być częścią współczesnej edukacji. Drastycznie obniżyła się liczba czytanych książek, a także poziom elementarnej znajomości historii i wiedzy o społeczeństwie. Wbrew pozorom umiejętności nabyte dzięki technikom cyfrowym często okazują się też nieprzydatne na rynku pracy.
Na przekór intencjom tych, którzy z radością witali pojawienie się pierwszego „cyfrowego pokolenia”, doszło jednak do powstania edukacyjnej przepaści. Okazało się przy tym, że ma ona charakter odwrotny od tego, jak sobie ją wyobrażano. Badania socjologiczne ujawniły bowiem prawidłowość, że im więcej czasu spędzają nastolatkowie ze smartfonami, iPadami i laptopami, tym gorsze mają wyniki w nauce. Na dodatek, jak podliczono, młodzież z gospodarstw domowych o najniższych dochodach w USA spędza przed ekranami codziennie aż 42 proc. czasu dłużej niż młodzież z gospodarstw domowych o najwyższych dochodach. Przekłada się to na sukcesy w szkole. W efekcie bogatsi uczniowie mają lepsze wyniki, a biedni gorsze.
Podwójne standardy współczesnych „inżynierów dusz”
Wspomniany trend ujawnił głośny tekst Nellie Bowles, który ukazał się w 2018 roku na łamach „New York Timesa” pod znamiennym tytułem „Cyfrowa przepaść między bogatymi a biednymi nie jest tym, czego się spodziewaliśmy”. Autorka zauważyła zadziwiający paradoks, że o ile w publicznych szkołach działają programy na rzecz posiadania osobistych laptopów przez dzieci z najuboższych rodzin, o tyle w najbardziej elitarnych szkołach dla najbogatszych odchodzi się od nauczania przy użyciu technologii cyfrowych. Okazało się, że zwolennikami powrotu do klasycznego sposobu uczenia się jest też wielu dyrektorów i menagerów z Doliny Krzemowej, którzy posyłają swoje dzieci do tradycyjnych placówek oświatowych. Najbardziej znamiennym przykładem takiej postawy jest Steve Jobs, który dążył do tego, by jego dom pozbawiony był technologii cyfrowych, zaś dzieci mogły dorastać wolne od ich wpływu.
Współcześni „inżynierowie dusz” wypuszczają więc na rynek produkty, przed którymi chronią własne dzieci. Chcą, żeby ich towary trafiały już do uczniów w szkołach, ponieważ wiedzą, że gdy osoba w młodym wieku wybierze jakąś markę, to zazwyczaj pozostaje jej wierna na lata. Nie chcą jednak, by do takich szkół trafiły ich pociechy. Mają też świadomość, że technologie cyfrowe uzależniają najbardziej bezbronnych, czyli najmłodszych, co pokazuje choćby głośny film „Social Dilemma” z 2020 roku. Zarazem jednak starają się swoje dzieci ustrzec przed takim uzależnieniem. W końcu życzą im jak najlepiej.
Ideologia jako odpowiedź na pustkę
Bauerlein pisze też o jeszcze jednym efekcie związanym z wchodzeniem w dorosłość pokolenia „cyfrowych tubylców”. W przedmowie do książki czytamy:
Pozbawieni umiejętności, wiedzy, religii i kulturowych ram odniesienia, milenialsi z niepokojem poszukują czegoś, co wypełni tę pustkę. Ich mentorzy zawiedli. Niestety, zwrócili się oni w kierunku polityki, by załatać dziurę w swoich duszach. Nie wiedząc nic o historii, są przekonani, że jest to jedynie pasmo ucisku, nierówności i nienawiści. Zastanawiają się: dlaczego ludzkość nie skończyła wcześniej z tą całą niesprawiedliwością? I z głębin ich ignorancji wyłania się odpowiedź: ponieważ to oni jako pierwsi się o to troszczą! Wystarczy zburzyć naszą odziedziczoną cywilizację i zastąpić ją utopijnymi aspiracjami. Dla pokolenia nieznającego ograniczeń ludzkiej natury wszystko wydaje się możliwe.
Z tych powodów wspomniana generacja, zdaniem Bauerleina, staje się po wejściu w dorosłość niebezpieczna, ponieważ jest niezwykle podatna na destrukcyjne ideologie. Jeżeli ma on rację, to obecnie obserwujemy w Ameryce dopiero przedsmak tego, co nas czeka. Chyba że – do czego autor wzywa swoich rodaków – nastąpi powrót do klasycznego, sprawdzonego przez wieki sposobu nauczania, zdobywania wiedzy i kompetencji kulturowych.
Grzegorz Górny
wpolityce.pl