W rozkroku między podziwem i zazdrością
W dzisiejszej Ewangelii, w reakcji mieszkańców Nazaretu na nauczenie dobrze im znanego Jezusa, syna tutejszego cieśli, Józefa, widać zderzenie dwóch uczuć: podziwu, pełnego zdumienia podziwu, i zazdrości.
„Skąd u Niego ta mądrość i cuda?” - „Nie spodziewaliśmy się tego po Nim, zadziwia nas pozytywnie...”
„Czy nie jest On synem cieśli” - „Jak to? Syn cieśli... robotnik... bez studiów... staje się autorytetem? Czy ja jestem w czymś gorszy? Czemu nie ja? Znam go...., chodziliśmy razem do szkoły, bawiliśmy się wspólnie... w niczym nie był lepszy ode mnie. Dlaczego zatem On jest człowiekiem sukcesu, a ja grzęznę w przeciętności”.
Trudno nam się naprawdę cieszyć sukcesem innych, zwłaszcza naszych bliskich. Niejednokrotnie stawiamy sobie pytanie: „Dlaczego nie ja?” i zaczyna w nas kiełkować zazdrość. Gdy Europa podziwia Roberta Lewandowskiego za jego kolejne gole, krytykują go (niektórzy) polscy kibice... Łatwiej jest podziwiać z daleka, z bliska często zazdrościmy, bo wydaje nam się, że sukces jest lub był na wyciągnięcie ręki...
Potrafię zatem podziwiać, chwalić, moich bliskich? Uwypuklać ich zwycięstwa i pozytywne cechy, czy też ich sukcesy budzą we mnie niepokój? Max Scheler miał powiedzieć, że radość dzielona we dwoje staje się podwójną radością. Do tego trzeba dojrzeć, wyrosnąć z kompleksów i potrzeby porównywania się do innych... Wówczas nasze serce wypełni się pozytywnym zdumieniem nad tajemnicą człowieka, a nie toksyczną małostkową zazdrością.
Ks. Marek Szynkowski