Przez całe życie nieustannie czegoś się uczymy. Jednym z najbardziej skutecznych sposobów nauki, chociaż najmniej lubianym, są wnioski płynące z popełnianych błędów. Nie chodzi oczywiście o świadomie podejmowane złe decyzje, które według naszej „szlachetnej” intencji mają nas czegoś nauczyć.
Nie muszę sięgać po narkotyki, aby samemu przekonać się o ich szkodliwości. Współczesna popkultura sama poddaje nam mnóstwo przykładów znanych i lubianych artystów, którzy przedwcześnie zakończyli swoje życie. Przykłady błędów własnych i cudzych mogą stanowić cenna lekcję dla każdego, kto podejmuje wysiłek pracy nad sobą, codziennego rachunku sumienia, przeciwstawiania się wadom. Tylko po co?
Św. Paweł w swoim liście do Koryntian podaje bardzo cenny argument: „Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre”. Dla człowieka wierzącego to wystarczający powód, dla którego warto podjąć wysiłek. Nawet wówczas, gdy we własnych oczach widzimy siebie jako ludzi małych i słabych, niezdolnych do jakiejkolwiek przemiany życia. Słowa otuchy odnajdujemy także w dzisiejszym pierwszym czytaniu i Ewangelii. To, co pozornie słabe i mało znaczące, jak ziarenko gorczycy, ułamana gałązka cedru, z Bożą pomocą może wyrosnąć na wieki krzew, drzewo, w którego cieniu schronienie znajdą liczne ptaki.
Ten biblijny obraz możemy przenieść na naszą codzienność. Jeżeli świadomie w życiu nie podejmuje złych decyzji, lecz z pokorą podnoszę się z niechcianych upadków. Gdy wyciągam wnioski z błędów własnych i chcemy czerpać z doświadczenia innych ludzi. Nie po to, aby czuć się lepszymi, lecz by wyrastając na szlachetnych i pełnych wiary, a poprzez to stanowić schronienie i podporę dla słabszych.
Ks. Marcin Wojtasiak