Człowiek ma to do siebie, że niekiedy lubi się pokazać; chce przysłowiowo zabłysnąć. Zdarza się, że owe pokazanie się realizuje na płaszczyźnie religijnej. Posuwa się do przyjęcia postawy, w której będzie ukazywał jak to jest obarczony cierpieniem. Postawa cierpiętnictwa na pokaz czy ściąganie na siebie bólu nie ma nic wspólnego z cierpieniem w wymiarze chrześcijańskim.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus ukazuje, że chrześcijanin będzie w nienawiści i będzie prześladowany. Prześladowanie i nienawiść, które człowiek ponosi – ZE WZGLĘDU NA CHRYSTUSA – jest błogosławieństwem. Natomiast, jeśli by ktoś na siebie ściągał takie cierpienie przez swoje niewłaściwe zachowanie to nie będzie to miało nic wspólnego z religijnym męczeństwem.
Dlaczego w ogóle chrześcijanin według Pana Jezusa ma ponosić cierpienie, ma być w nienawiści czy ma być prześladowany? Zawsze to, co nowe wzbudza niechęć i brak przekonania. Czymś nowym było przed dwoma tysiącami lat chrześcijaństwo. A dziś? Przecież Dobra Nowina jest powszechnie znana. Dziś jej zawartość wzbudza w niektórych środowiska odrzucenie, a niekiedy obrzydzenie idące właśnie w kierunku nienawiści czy prześladowań. Co więc wzbudza takie antypatie? Głoszone przez Ewangelię wartości: miłości, przebaczenia, pokory, cierpliwości, miłosierdzia, bezinteresowności i jeszcze bardzo wielu innych.
Czy potrafię żyć tymi wartościami? A może i one mnie też irytują?
Ks. Maciej Zabrocki