Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi?
Powyższe zdanie z dzisiejszej Ewangelii prowadzi nas do ważnej refleksji: w centrum wszystkich praktyk religijnych musi być zawsze On, Pan młody, Jezus Chrystus. Jeżeli zapomnimy o tym „chrystocentryzmie”, możemy wykoszlawić naszą religijność, nasze chrześcijaństwo. Post, chociaż pochwalony przez Pana Jezusa jako uczynek pokutny wobec „Ojca, który widzi w ukryciu” (Ewangelia z tegorocznej Środy Popielcowej), nie jest celem sam w sobie, ale środkiem, który ma nas prowadzić do głębszej relacji z Chrystusem. Jeżeli tego odniesienia jest pozbawiony, jest bez sensu, jest tylko „ćwiczeniem się w umartwieniu”, być może próbą udowodnienia czegoś sobie samemu. Warto zatem pytać o swoje motywacje... Dlaczego w gruncie rzeczy podejmuję takie a nie inne wybory i praktyki religijne? W jaki sposób umacniają one moje życie chrześcijańskie? Niestety bywa, że pod stertą naszych działań, wskutek skupienia się na nich i na sobie, Chrystus ginie nam z oczu. Ta myśl jest szczególnie cenna i warta podążenia za nią teraz, w czasie Wielkiego Postu.
Krótkie pytanie Jezusa: „Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi?” zawiera także bardzo życiową i istotną myśl: smutek i radość w naszym życiu są związane z obecnością innych osób. Warto tę obecność życzliwych nam osób zauważyć i docenić. Z pewnością poświęcony im czas, uwaga, rozmowa, spotkanie, a nawet wspólne wyjście z nimi, np. do kina czy do restauracji, nie będą w kontraście z klimatem Wielkiego Postu. Może się nawet okazać, że taka „praktyka chrześcijańskiej miłości” jest dla nas trudniejsza niż modlitwa, post czy jałmużna. Wierzymy przecież w Boga, który „chce bardziej miłosierdzia niż ofiary”, w Chrystusa, który nie każe pościć uczniom dla zasady, ale łączy praktykę postu z relacją osobową, bo wie, że ostatecznie mamy wzrastać w miłości, a nie w samozadowoleniu ze spełnienia kolejego aktu pobożności.
Ks. Marek Szynkowski