Niedziela Zwykła,15.11.2015 r.
Pierwsze czytanie: Dn 12,1-3
Koniec roku liturgicznego to czas, w którym liturgia przypomina nam, że historia ma swój punkt dojścia, którym jest nazwanie po imieniu dobroci i przewrotności, prawdy i fałszu, mądrości i głupoty. Żyjemy czasem tak, jakby trzeba było uciekać się do zła, egoizmu, małoduszności jako sposobów na radzenie sobie z życiem. Postępujemy jak piłkarze, którzy wiedzą, że trzeba czasem sfaulować, bo chociaż to niezgodne z przepisami, to służy ostatecznemu sukcesowi, opłaca się zawodnikowi i drużynie. Jednak życie to nie gra, nie zabawa, nie ma w nim miejsca na drobne kombinacje, nadgniłe kompromisy. Do życia zdolne jest tylko dobro, a zło ma w sobie zawsze nasienie śmierci. Dlatego żyć – znaczy żyć dobrze. Ale to nie oznacza życia lekkiego, pozbawionego trudności i przykrości. Dobro rodzi paradoksalnie opór i bywa zwalczane, jakby szkodziło osobie i społeczności. Prześladowanie uczciwych, preferujących pokojową postawę wobec otoczenia, broniących prawdy – to miara zdeprawowania świata, w którym żyjemy. W społeczności kombinatorów i cwaniaczków osoba uczciwa będzie celem szykan, bo psuje układ oparty na nieuczciwości i, co może jeszcze ważniejsze, dobre samopoczucie tych, którzy uważają, że nie ma ludzi czystych, że wszyscy są umazani brudem świata i inaczej nie da się żyć. Stając po stronie dobra wybiera się często samotność. Michał Archanioł, znak Bożej opieki nad prawymi, nie jest mścicielem, który ma wytępić złych, a dobrym dać satysfakcję. Księga, w której zapisane są imiona synów Boga nie jest eschatologiczną listą Schindlera. To znaki nadziei na czas próby dla tych, którzy samotnie trwają przy dobru.
Psalm responsoryjny : Ps 1,5.8.9-10.11
Zaufać Bogu w chwili śmierci, czy nawet w perspektywie śmierci – to bardzo trudna sztuka. Jeśli nie jest to moja własna śmierć, ale czyjaś, zwłaszcza kogoś bliskiego, jest równie trudno widzieć cokolwiek w kompletnym mroku, w ciemności tak gęstej, że boimy się, iż straciliśmy wzrok. Dział, przypadająca nam własność w krainie, o której nie mamy żadnej pewności, że istnieje – to brzmi jak dziecinna mrzonka. Ale żyjemy dla nieznanego, dla tego, co nas przekracza, dla Tego, który, choć zupełnie inny od nas, nie jest obcy.
Drugie czytanie: Hbr 10,11-14.18
Rutyna codziennych, powtarzanych bez namysłu czynności to jeden ze złodziei życia. Czujemy to, gdy po pracowitym, pełnym krzątaniny dniu zastanawiamy się, na czym nam minął. Jakże często największego trudu i koncentracji wymaga przypomnienie sobie tych prac i trosk, które czujemy w każdym włóknie mięśni, w każdej skołatanej komórce naszych nerwów. Co dziś zrobiłem? – pytamy siebie, by odpowiedzieć: właściwie nic, to co zawsze. Nawet najwznioślejszy obrzęd może spowszednieć. Nawet na największą radość można zobojętnieć. Tej zasadzie wymyka się tylko cierpienie, bo do niego nie można przywyknąć. Zawsze poczujemy, gdy jego zęby wpijają się w nasze ciało, a skulimy się chwilę wcześniej, czując jego zimno-gorącą obecność. Ofiara Jezusa nie jest rytuałem ekspiacyjnym, ale wydarciem własnego serca, by je dać każdemu z szukających przebaczającej miłości. Męka Jezusa jest żywą rzeczywistością, a nie wstrząsającym obrazkiem pokazywanym tak długo, że spowszedniał. A czym jest nasz udział w niej?
Ewangelia: Mk 13,24-32
W książce „A co gdyby?” Rundalla Munroe’a znaleźć możemy wiele sytuacji, które przypominają tę zapowiedzianą przez Jezusa. Gdyby Ziemia przestała się obracać, gdyby wszechświat (za wyjątkiem naszej planety) zbudowany był z antymaterii, gdybyśmy znaleźli się na jedną nanosekundę na powierzchni Słońca. Autor gimnastykuje swój (i nasz) umysł wyprowadzaniem z naszej wiedzy pytań i szukaniem na nie odpowiedzi by poszerzyć zakres tego co wiemy (lub co nam się wydaje, że wiemy). Czy w Jezusie możemy uznać prekursora tego typu literatury? Między Nim a Munroe’m zachodzi zasadnicza różnica, bowiem amerykański fizyk teoretyk interesuje się działaniem maszyny świata (nawet jeśli jego częścią jest człowiek), a Jezus mówi o tym, czym jest ludzkie istnienie w oderwaniu od rzeczywistości, która wydaje się nam konieczna. Czy jesteśmy ludźmi tylko dlatego, że świeci Słońce? Czy o wszystkim decyduje kontekst materialnego świata? Jezus nie zapowiada daty końca świata. Nie mówi, kiedy w lampie rozjaśniającej czas wypali się ostatnia kropla oliwy. Mówi nam, że przyjdzie, że się z Nim spotkamy. I nic innego nie będzie miało znaczenia.
15 listopada – św. Alberta Wielkiego, biskupa i doktora Kościoła
Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Niemczech. Pochodził z rycerskiego rodu. Studiował w Padwie i Bolonii. Wstąpił do zakonu dominikanów , później kształcił się w Kolonii , gdzie otrzymał święcenia kapłańskie.
Był lektorem w klasztorach, następnie stał się profesorem i wykładał w dominikańskim studium generalnym. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się mistrzem i nauczycielem. Przepowiedział też mu , że zadziwi świat wiedzą i nauką.
W 1254 roku kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. W 1260 został biskupem Ratyzbony. Wkrótce jednak zrezygnował z kierowania diecezją i resztę pracowitego życia spędził w Kolonii. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę naukową z dziedziny logiki, metafizyki, matematyki, etyki, nauk przyrodniczych, obok dzieł teologicznych.
Umarł w 1280 roku. Beatyfikowany został w 1622 roku, zaś w poczet świętych zaliczył go Pius XI w 1931 roku, nadając mu równocześnie tytuł doktora Kościoła. Św. Albert Wielki jest patronem studiujących nauki przyrodnicze.
Anna Tusznio