91,4 FM :: Pelplin
94,2 FM :: Szymbark
97,1 FM :: Chojnice

Kalendarz

Dzisiaj: Czwartek, 28.03.2024 r.
Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna

W niedzielę, 29 września 2019 roku odbędzie się wprowadzenie relikwii bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego do kościoła parafialnego pw. św. Marcina z Tours w Sierakowicach.

Mszy świętej z wprowadzeniem relikwii - o godz. 17.30 - będzie przewodniczyć biskup Arkadiusz Okroj. Będzie również obecny kapelan Hufca ks. pwd. Arkadiusz Guz.

 

O bł. ks. Stefanie Frelichowskim (1913-1945)

Bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski porywa młodych pięknem własnej młodości. Urodził się 22 stycznia 1913 r. w Chełmży, będącej w latach 1251-1824 stolicą diecezji chełmińskiej, której teren w tym okresie niemal pokrywał się z terenem obecnej diecezji toruńskiej. W cieniu dawnej katedry spędził Wicek, jak go wszyscy nazywali, swe młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. 

W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: 

„...taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż sami karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby mu pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę to jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą jest idea harcerstwa: Wychowanie młodzieży - przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę. C z u w a j !”

Jednocześnie, będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej zostając w 1930r. jej Prezesem. I dziś tęsknota za zdrową wspólnoty koleżeńską, za autentycznym życiem chrześcijańskim jest obecna w życiu młodych ludzi. Szukają oni spełnienia tych ideałów od 40 już lat w grupach oazowych czy od kilkunastu lat we wskrzeszonym autentycznym ruchu harcerskim.

O rozwoju życia wewnętrznego kilkunastoletniego Wicka świadczą zapiski w jego pamiętniku. 

W czerwcu 1931r. pisał: 

„W ogóle cały czas przed maturą pracowałem powoli, ale wytrwale. I gdy tymczasem inni maturzyści później kuli we dnie i w nocy, ja pracowałem tylko wieczorami rzadko kiedy do 1-szej lub 2-giej w nocy. Ambicją moją było, by napisać maturę, wbrew ogólnym metodom uczniowskim, bez żadnej ściągi i bez pomocy”.

Decyzja wstąpienia na drogę ku kapłaństwu nie przyszła mu łatwo. 

Pisał: 

„Ile to było pytań, kwestii, głębokich rozmyślań. Moje osobiste zdanie, gdy w cichości, nie będąc pod żadnym wpływem rozpatrywałem tę kwestię, brzmiało: będę księdzem. Jako wynik rozmyślań z samym sobą, po gorącej modlitwie do Boga z prośbą o oświecenie, zdecydowałem się krótko, po żołniersku, wstąpić nieodwołalnie do Seminarium Duchownego.”

Nie było mu łatwo wszystko zostawić... ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. 

Zapisał: 

„A ja chcę się upodobnić do Boga. Dlatego muszę być zawsze i do każdego wesołym”.

Nikt z kolegów nie wiedział o jego rozterkach, o których zwierzał się tylko w swoim pamiętniku: 

„Jak cudownie, jak pięknie nęci mnie świat. Dopiero po maturze on mi się objawił. Byłem sympatyczny, byłem zdolny, wszystkie drogi miałem otwarte. Przyszłość uśmiechała mi się wszystkimi promieniami tęczy, a prócz tego dał mi jeszcze świat poznać, czym jest miłość, miłość pierwsza, młodzieńcza. Nie miłość ciał, nie zmysłowość, ale przyjaźń duchowa. I smutno mi było, smutno Agnieszce. Serce mi się krajało, gdy z płaczem mnie żegnała. Nie namawiała mnie do zostania, uszanowała moją wolę i ja jej nigdy nie zapomnę, bo to była jedyna, przed który me serce otworzyć mogłem. Nie było pocałunków, nie było zbliżeń. A jednak było nam dobrze. Bośmy sobie wzajemnie dusze nasze oddali. I smutno mi teraz i tęskno mi i rozpacz ogarnia serce moje, bo nie mam przyjaciela tutaj: komu mogę się wypowiedzieć, komu wyznać moje tajemnice, rozterki wewnętrzne. Przyjacielem moim to Chrystus, to Pan mój. Wiem, że to najlepsza droga. Wiem, że Maryja moja najlepsza Matka i pocieszycielka. [...] Ale precz z marzeniami. Wiem, że nie od razu je pokonam, że głosy świata usilnie mnie wołaj. Ale ufam, że Jezus mi dopomoże, boć dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie.”

Obok tych myśli znajdują się i takie: 

„Cierpienie - Jestem przekonany, że trudy dotychczasowe to nic, że cierpienie prawdziwe dopiero przyjdzie. Jeżeli Mistrz cierpiał, to czy sługa może nie cierpieć?... Nie wiem, jakie będzie. Ale wiem, że przyjdzie. A wtedy w Tobie Panie je składam i dla Ciebie będę cierpieć, bym wypełnił me zadanie na ziemi”.

Jako diakon zostaje kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. 14 marca 1937 r. przyjmuje w Pelplinie święcenia kapłańskie.

Na obrazku prymicyjnym napisał: 

„Przez krzyż cierpień i życia szarego - z Chrystusem - do chwały zmartwychwstania”.

W lipcu 1938 r. zostaje wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Do dziś wielu pamięta jego gorliwość apostolski wśród dzieci i chorych, którą wykazał jako kapelan Chorągwi Pomorskiej ZHP czy jako redaktor Wiadomości Kościelnych.

Młodzieńcze ideały, którymi promieniował, zostały szybko zweryfikowane. 7 września 1939r. oddziały Wermachtu wkroczyły do Torunia. Rozpoczęły się aresztowania. 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII realizował nadal swoje ideały harcerskie. Zdawał tu praktycznie egzamin z tego, czego nauczył się w harcerstwie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ks. Wicek sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych.

Odtąd realizuje swoje powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych organizując w kolejnych obozach w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau wspólne modlitwy, ciągle szukając najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Współwięzień obozowy, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak wspomina postać ks. Frelichowskiego: 

„...nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940r., gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości - wprawdzie w sposób katakumbowy - odprawić pierwszy od chwili aresztowania Mszę św. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków; wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował.”

W Dachau opiekował się chorymi na tyfus przekradając się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ks. Stefan już wcześniej zaraził się tyfusem i umarł w opinii świętości 23 lutego 1945r., w przeddzień wyzwolenia obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami (!!!). Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.

Długo czekał ks. Stefan Wincenty na beatyfikację. Widać Opatrzność Boża zachowała ten moment na przyjazd Namiestnika Chrystusowego do Torunia. Tu ks. Frelichowski pracował i rozpoczynał swoje drogę męczeństwa, by teraz patronować naszej młodzieży i harcerzom, naszym klerykom i kapłanom, chorym i całemu ludowi naszej diecezji.

(źródło: https://www.swietyjozef.kalisz.pl/Dachau/41.html)